Sól przywożono traktem wiodącym z kopalni w Wieliczce przez Kraków, Częstochowę i Rzgów. Beczki z solą ciągnęły woły zaprzężone do wozów. Część dostaw płynęła barkami Wisłą do Włocławka. Stamtąd sól wożono zaprzęgami do Pabianic.

Sól była monopolem pańskim – to znaczy tylko panowie mieli prawo kupować ją w żupach, a mieszczanie musieli tę sól odkupić od nich w każdej ilości. Takie było ówczesne prawo. W połowie XVIII w. mieszczanie skarżyli się, że chciwy dwór pabianicki każe im kupować dwa razy więcej soli, niż potrzebują do gotowania posiłków, wyprawiania skór i dla bydła. Zamiast 4 beczek soli, musieli kupować aż 8 beczek. Na pełnej beczce, która w Wieliczce kosztowała 80 złotych, dwór zarabiał niemal 24 zł.

Za zwożenie soli do Pabianic dwór nie płacił ani grosza. Pozwalał na to przepis stanowiący, że gdy nie było pilnych prac polowych w majątku pana, chłop pańszczyźniany (wraz z koniem i wozem) mógł być posłany po sól.

Monopolem pańskim były także śledzie. Byle kmieć nie miał prawa nimi handlować. Śledzie w beczkach płynęły Wisłą z Gdańska do Włocławka. Tam czekali chłopi pańszczyźniani spod Pabianic. Na polecenie pana feudalnego wieźli beczki konnymi wozami nad Dobrzynkę. Beczka śledzi kosztowała tu aż 82 zł i 80 gr. Za dorodnego woła, który dawał radę ciągnąć wóz ze zbożem, płacono wówczas 69 zł.

Śledzie rozwożono do szynków, gdzie kupowali je mieszczanie i pijacy. Gdy śledzi było zbyt dużo, co groziło zepsuciem ryb, władcy miasta kazali pabianiczanom wykupić cały zapas. Mieszczanie się buntowali. „Śledzi beczki najpodlejsze brać musimy bez względu na to czy nadają się do jedzenia, czy też nie” – pisali w skargach do kapituły krakowskiej. W 1750 r. mieszczanie i karczmarze musieli kupić śledzi za 285 zł, a w 1765 r. – za 584 zł 21 gr.

 

Kupujcie ”hamburszczyznę”

Do 1699 r. nad Dobrzynką były tylko 3 doroczne jarmarki: na świętą Agnieszkę, św. Józefa i św. Mateusza. Przywilej królewski z 1699 r. dodał naszemu miastu 4 dni jarmarczne: w sobotę przed Niedzielą Palmową, na św. Aleksego w lipcu, na św. Wawrzyńca w sierpniu oraz w drugą niedzielę listopada – na dedykację pabianickiego kościoła.

Na jarmarki zjeżdżali wędrowni kupcy i okoliczni chłopi. W wąskich uliczkach stały wozy zaprzężone w woły (znacznie częściej niż w konie). Z nich handlowano zbożem, jajkami, kaszą, grochem, jabłkami, śliwkami, skórami. Kupcy z odległych stron przywozili „hamburszczyznę” – kolorowe sukna, buty, ozdobne misy, talerze, dzbany, garnki i kielichy, świecidełka dla niewiast oraz dewocjonalia.

Przybywali też kupcy żydowscy, pędząc przed sobą konie i krowy. Dwór wysyłał wtedy służbę na rogatki Pabianic, by zbierała opłaty targowe.

Podczas siedmiu dorocznych jarmarków i targów zwykłych porządku strzegła straż targowa. Tych, którzy wszczynali burdy albo kradli, straż przyprowadzała na zamek i wtrącała do lochów. Przestępców czekała rozprawa przed sądem wójtowskim.

Kwestie porządku w mieście regulował dekret z 1743 r. Stanowił on, iż: „Kmiecie nie mają do południa bawić się i po gospodach pijać, ale zaraz po nabożeństwie do domów w święta i dni targowe na południe wracać powinni”.

 

Smakołyki dla dworu

Dwór miał przywilej kazać chłopu odstawić na zamek beczkę miodu, wóz jęczmienia lub chmielu, kopę siana czy kapusty. Płacił za to nieco mniej niż na targu. Najlepsze interesy dwór robił na miodzie, który bartnikom kazał zwozić do zamku. Jak napisali kronikarze, „Miody od chłopów kupowano, a w beczki napakowawszy, do Włocławka posyłano, za co sukno brano i korzenie, jako i insze potrzeby na wygodę Pańską”.

Wosk pszczeli mógł skupować jedynie dwór. Płacił według cen targowych. Za samowolne handlowanie woskiem bartnikom, chłopom i handlarzom groziła kara trzech grzywien. Podobnie było z chmielem.

Grzyby i jałowiec dwór kupował od chłopów na własne potrzeby, zazwyczaj do kuchni. Upolowane sarny, jelenie, łosie, niedźwiedzie, dziki, zające, bażanty, przepiórki na zamek przywozili gajowi – strażnicy okolicznych lasów. Za dziczyznę dwór nie płacił ani grosza, bo do niego należały lasy. W Piotrkowie, Warszawie lub Krakowie dwór kupował papier i inkaust, naczynia stołowe, wina gatunkowe, gwoździe, tytoń, szkło, wapno, anyż. Na te produkty w 1794 r. wydał aż 15.503 zł.

Przed pierwszym rozbiorem Polski wydatki pabianickiego dworu gwałtownie wzrosły. Powód? Wyprawiano wtedy pachołków do konfederacji barskiej. Według skrybów, pachołkom kupiono 80 koni, sukno na mundury, pasy, czapki, guziki, kulbaki, broń, strzemiona, skóry, ołów i proch. Dwór opłacił też komendę wojskową – imć P. Biernackiego, Stowanowskiego i Rychłowskiego. Z oddziałem zbrojnych pojechał opłacony felczer. Ze swych zapasów dwór „posłał do Fortecy Jasnogórskiej” słoninę i cielaka.

Z Pabianic na handel wywożono wtedy nadmiar zboża, konie, owczą wełnę, skóry, tarcicę i potaż (popiół z węgla drzewnego, używany do produkcji mydła i bielenia tkanin). Nad Wisłą chętnie kupowano też pabianickie miody. A na Śląsku ceniono nasze pierze.

Zboże było wywożone furmankami do spichlerza we Włocławku. Stamtąd płynęło Wisłą do Gdańska. Dwór pabianicki opłacał stróżów w gdańskim porcie, by żyto, pszenica i owies nie padły łupem rabusiów. Zboże ładowano później na statki płynące do Prus, Skandynawii i Anglii.

Do Wrocławia wożono z Pabianic baranie i bydlęce skóry, pierze i wełnę. W latach 1781-84 dochody ze sprzedaży pabianickich koni i bydła sięgnęły 5.736 zł. Natomiast na zakup 14 silnych wołów dla naszego dworu wydano 976 zł.