„Niesamowita przygoda staruszki, po której wpadła ona w obłęd. Halucynacja czy niematerialna zjawa nie z tego świata?” – pytał „Express Wieczorny Ilustrowany” z 25 sierpnia 1926 roku. Tego dnia w „Expressie” ukazał się artykuł, który sprawił, że o Woli Zaradzyńskiej pod Pabianicami usłyszała cała Polska. Niebawem do wsi zjechali „specjaliści” od duchów, zjaw, upiorów, strzyg, straszydeł, potępieńców i mnóstwa rozmaitych sił nieczystych. Zjawili się też ciekawscy przybysze, gotowi zapłacić za wskazanie miejsca, w którym zjawa zwaliła z nóg starszą panią.

„Express” pisał: „We wsi Wola Zaradzyńska w gminie Widzew, powiatu łaskiego, ubiegłej soboty miało miejsce niesamowite zdarzenie, wkraczające w niezbadaną dziedzinę tajemnic pozagrobowego życia. We wsi wyżej wymienionej zamieszkuje niejaka Agnieszka Łechtańska. Zimą owa Łechtańska straciła męża - Józefa, z którym w przykładnej zgodzie i radości przeżyła prawie pół wieku, mając ośmioro dzieci (pięć córek i trzech synów). Toteż śmierć męża była dla niej ciosem bolesnym. Myśl o nim nie opuszczała gospodyni niemal na chwilę. Niepocieszona po stracie kobieta, w skrytości ducha wzdychała do rychłego połączenia się z mężem na tamtym świecie”.

Pewnego dnia wdowa Agnieszka Łechtańska od rana czuła się nieswojo. Trapiły ją dziwne przeczucia. Jednak nie umiała wyrazić tego uczucia ani swym synom, ani wnukom.

Przed wieczorem starsza pani wyszła w pole, by narwać liści buraczanych dla ryczącego z głodu bydła. Na miedzy spotkała sąsiadką – Szorową. Kobiety usiadły i dość długo rozmawiały o swych sprawach. „Sąsiadka ta stwierdziła, że Łechtańska w chwili spotkania z nią była całkiem zdrowa i nic anormalnego w niej nie dało się zauważyć” – pisał „Express”. „Po rozstaniu Szorowa udała się domu, a Łechtańska na pole. Nie upłynęło nawet pół godziny, gdy cała wieś została zaalarmowana, że Łechtańską nagle owładnął paraliż”. Sąsiedzi przenieśli kobietę do jej domu. „Z opanowanej obłędnym strachem gospodyni trudno było wydobyć choćby słowo” – opowiadali świadkowie tajemniczego zdarzenia.

 

Skąd ta mgławica?

Z Pabianic sprowadzono lekarza i księdza. Lekarz zbadał pacjentkę i stwierdził częściowy paraliż Łechtańskiej, wywołany najprawdopodobniej gwałtownym wstrząsem nerwowym. Przy księdzu kobieta odzyskiwała przytomność. „Dobrze, że ojciec duchowny przyjechał, gdyż umrę, bo mąż mój przyszedł dziś do mnie na pole” – miała wyznać wikaremu. Wkrótce do wsi przybyli kolejni duchowni i medycy.

Księża, lekarze i „specjaliści” od duchów wielokrotnie pytali Łechtańską, co się stało w polu. „Idąc miedzą, z dala już na wprost siebie ujrzałam gęstą mgławicę kształtem I wielkością przypominającą człowieka” – z trudem opowiadała zlękniona gospodyni. „Mgławica ta sunęła wzdłuż miedzy jako żywo na spotkanie ze mną”. Łechtańskiej przypomniał się mąż. „Nie wiedzieć czemu wpadła na domysł, że to on idzie ku niej” – pisał „Express”. „Domysł ten nie przeraził jej wcale, przeciwnie gospodyni odczuła radość i przyśpieszyła kroku. Na jakieś 40 kroków od siebie nagle tajemnicza mgławica uniosła się w górę, a na miedzy pojawił się mąż Łechtańskiej z wyciągniętą ręką, zdążający ku żonie. I teraz jeszcze nie odczuła Łechtańska przestrachu. Po chwili kobieta i niesamowita zjawa stanęły przy sobie na miedzy. Wówczas na Łechtańską powiało lodowatym chłodem, pod wpływem którego opuścił ją dotychczasowy spokój”.

Dalej gazeta pisała tak: „Widmo umarłego ujęło Łechtańską za rękę i ze słowami: - Chodź, żono, dosyć twego sieroctwa - usiłowało przyciągnąć ku sobie. Zarówno słowa, czyniące wrażenie jak gdyby płynęły z oddali, jak i kościsty i mrożący uścisk, odjęty władzę jej członkom i na wznak runęła w śmiertelnym strachu na ziemie.

Wówczas zjawa pochyliła się nad nią z ramionami wyciągniętymi jakby do dźwignięcia. Na widok ów Łechtańska usiłowała się podnieść, by uciec przed zjawą do domu, lecz wysiłki te były bezcelowe: jakaś tajemnicza moc spętała jej członki. To spotęgowało jeszcze przerażenie nieszczęśliwej kobiety i nieludzkim wprost głosem poczęła wzywać pomocy. Na krzyk zbiegli się sąsiedzi, a widząc ją miotającą się po ziemi w jakimś dzikim paroksyzmie z pianą na ustach, podjęli Łechtańską i dźwignęli do domu”.

 

Skąd ten ziąb?

Wszyscy, którzy pochylali się nad sparaliżowaną kobietą odnieśli wrażenie „jak gdyby znaleźli się w jakiejś chłodnej strefie, tak mrożące na nich powiało powietrze” – donosiła prasa. Uczucia tego świadkowie mieli doznać kilkakrotnie - także w drodze do zagrody Łechtańskiej. Według nich, ziąb zawsze nadlatywał z przodu, niby zjawa.

Opowieść o niesamowitym zdarzeniu w Woli Zaradzyńskiej lotem błyskawicy obiegła okolice Pabianic. Mnożyły się domysły i plotki. „Czy Łechtańska uległa chorobliwej halucynacji, czy też natknęła się na tajemniczą energię objętą życiem pozagrobowym?” – spekulowała prasa. „Czy tak, czy inaczej, nie ulega kwestii, że staruszka przeżyła przygodę, jak gdyby żywcem wziętą z powieści Edgara Poego”.

 

Rozgniewał się duch Józefa?

Gdy lekarz i ksiądz wrócili do swych codziennych zajęć, przy Łechtańskiej pozostali czterej egzorcyści i „badacze” duchów. Ci drudzy szybko skojarzyli pojawienie się zjawy z niedawnymi awanturami w zagrodzie Łechtańskich. Oto bowiem miesiąc wcześniej, w lipcu 1926 roku, dwaj synowie zmarłego gospodarza: Antoni i Wincenty, pobili najmłodszego brata – Stanisława oraz matkę, raniąc ich kosami. Poszło o majątek po Józefie – 30 mórg ziemi, stodołę, oborę i chlewik.

Uznając, że cały majątek należy się im, Antoni i Wincenty Łechtańscy urządzili zajazd na matczyną zagrodę w Woli Zaradzyńskiej, próbując zrabować dwa wozy z ziemniakami i zboże.

W obronie gospodarstwa stanęła wdowa z synem, Stanisławem. Bardziej agresywny był Wincenty. Według zeznań świadków, to on rzucił się na młodszego brata, krzycząc: „Uciąć tej cholerze łeb!”. Błysnęła kosa. Stanisław oberwał ostrzem w głowę, a matka - po plecach. Interweniował sołtys z policjantem. Obaj sprawcy poszli siedzieć. „Niechybnie zjawa, która pokazała się Łechtańskiej, przybyła od jej zmarłego męża, wielce zatroskanego krwawą waśnią w rodzinie” – orzekli „specjaliści” od duchów.