Gdy w 1927 roku na trasie z Pabianic do Bełchatowa zaczął kursować autobus, pasażerowie bardzo go chwalili. Autobus był szybki, bilety dość tanie. Niebawem pasażerowie zaczęli się dopominać, by oprócz powolnych, brudnych i drogich tramwajów kursujących z Pabianic do Łodzi jeździły też nowoczesne autobusy. Ale dyrekcja Łódzkich Wąskotorowych Elektrycznych Kolejek Dojazdowych, która zarządzała tramwajami, stanowczo się temu sprzeciwiała. Powód? Tramwajarzom groziłaby utrata pasażerów i zarobków. Chodziło o setki tysięcy złotych rocznie.

„Stare, brudne, rozklekotane pudła kursują na liniach tramwajów podmiejskich” – pisał dziennik „Ilustrowana Republika”. „Tramwaje nie odchodzą i nie przychodzą według rozkładów jazdy. Na niektórych stacjach stoją po pół godziny, a nawet po godzinie, choć rozkład jazdy przewiduje najwyżej 10-minutowe przystanki”. W połowie lat 30. zeszłego wieku podmiejskie tramwaje wlokły się z prędkością około 20 kilometrów na godzinę.

„W przepełnionych wagonach ścisk panuje niemiłosierny” – alarmowała prasa.

„Pasażerowie mają odgniecione i poobijane boki, klną na czym świat stoi. Bywa, że podróżują na stopniach i buforach. Zimą wagony nie są opalane. Podróżujący w takich warunkach pasażerowie z Pabianic przeziębiają się i nabywają niekiedy poważnych chorób”. Mimo to ceny biletów systematycznie rosły. Rocznie elektryczne tramwaje woziły przez nasze miasto 250 tysięcy osób.

W obronie udręczonych pasażerów stanęła „Gazeta Pabjanicka”, pisząc: „Brud i niedbalstwo są cechą znamienną naszych tramwajów. Oczywiście dyrekcja kolejek jest panem sytuacji, bo zmonopolizowała w swych rękach dojazdy do Łodzi, żadnej konkurencji się nie obawia, a pasażerowie mogą sobie pokiwać palcem w bucie, to im w wagonach będzie cieplej. Ludność Pabianic uważa jednak, że wysokie ceny biletów nakładają na tramwajarzy obowiązek przyzwoitego traktowania pasażerów oraz zapewnienia im elementarnych wygód”.

Chciwych i leniwych tramwajarzy postraszył pabianicki Magistrat.

W 1928 roku prezydent Aleksander Orłowski zagroził, że jeśli w tramwajach nie poprawią się warunki podróżowania, to przez nasze miasto będą jeździły tylko prywatne autobusy. Był też drugi warunek: właściciele tramwajów mieli przedłużyć tory z krańcówki przy dworcu kolejowym do letniej kawiarenki w parku Wolności.

Dziennik „Echo” pisał: „Park Wolności jest dla Pabianic tym, czym dla Łodzi park Poniatowskiego. Magistrat zatem, chcąc uprzystępnić mieszkańcom korzystanie z pięknego parku położonego daleko poza miastem, postanowił przyczynić się do przedłużenia odnogi tramwajowej. Linia przedłużona zostanie o przeszło kilometr”. Niestety, zrobiono to dopiero 40 lat później – w 1968 roku. I tylko do ulicy Wiejskiej, gdzie zbudowano pętlę.

 

Obiecanki cacanki

Dyrekcja kolejek dojazdowych ewidentnie grała na zwłokę. Groziła, że jeśli Pabianice uruchomią kursy autobusów, to kasa miasta straci dochody z podatku od biletów tramwajowych (około 8.000 zł rocznie). Aby okazać dobrą wolę, tramwajarze zgodzili się zwiększyć prędkość tramwajów i częstość kursowania – co 20 minut. Zimą w pierwszych wagonach zamontowano elektryczne grzejniki.

Padały też obietnice podróżowania tramwajami poza Pabianice.

Wiosną 1928 roku dziennik „Republika” napisał: „Dyrekcja tramwajów dojazdowych postanowiła przedłużyć linię kolejki Łódź - Pabianice aż do Łasku, by dać licznym mieszkańcom tego miasteczka Pabianice, mającym interesy w Łodzi, jak również mieszkańcom Łodzi, tanią i wygodną komunikację”. Obiecane tory tramwajowe miały biec wzdłuż parku Wolności, następnie między Karolewem a Chechłem oraz między Mogilnem a Dobroniem. Tramwaj do Łasku zatrzymywałby się co 400-500 metrów. W samej tylko Kolumnie wyznaczono trzy przystanki.

Inżynierowie kreślili plany linii tramwajowych z Pabianic do Dłutowa i z Łodzi do Tomaszowa Mazowieckiego przez Piotrków.

Nie koniec na tym. „Będzie tramwaj co godzinę kursujący do Bełchatowa” – zapowiadali tramwajarze.

Nie udobruchało to prezydenta Pabianic. Wkrótce Aleksander Orłowski, zaprosił nad Dobrzynkę przedsiębiorców autobusowych z całego kraju. Przyjechało siedmiu. W czerwcu 1930 roku dołączył do nich pułkownik Buczyński – właściciel nowej linii autobusowej Łódź - Ruda Pabianicka - Łódź. Buczyński obejrzał główne ulice Pabianic i orzekł, że pierwszy wygodny autobus mógłby kursować nimi już za miesiąc. Tyle czasu potrzebował na sprowadzenie używanych autobusów z Austrii lub Szwajcarii. Ale prezydent Pabianic jeszcze nie podjął męskiej decyzji.

 

„Autobusy to trumny na kołach”

Tymczasem dyrekcja kolejek dojazdowych próbowała zniechęcić pabianiczan do szwajcarskich autobusów. Dziennik „Echo” pisał: „Komunikacja autobusowa między Łodzią a pobliskimi miasteczkami pozostawi wiele do życzenia. Wyłoni się sprawa przeciążenia autobusów. Zasadniczo w autobusie znajdują się miejsca dla 16 osób. W praktyce jednak autobusy są zazwyczaj przepełnione, co przy fatalnym stanie dróg w okolicach Łodzi jest przyczyną częstych wypadków i katastrof”.

Jako dowód opisano wypadek autobusu ŁD 80732 z Brzezin do Łodzi, „w którym miast przepisowych 16 osób, podróżowało 29 osób. W odległości 4 kilometrów od Łodzi popękały szenkle, tj. osie przy przednich kołach. Oba koła odpadły i autobus przechylił się na bok. Wśród pasażerów wynikła niesłychana panika. Obeszło się jednak bez ofiar, a to jedynie dzięki temu, że zdarzenie miało miejsce przy skręcie, wobec czego szofer zmniejszył bieg. Gdyby zaś nie to, stałby się katastrofa. Winę ponoszą szoferzy i właściciele autobusów, przeciążający wartość nośną aut”.

Niemal codziennie w gazetach ukazywały się artykuły obrzydzające autobusy.

„Głos Poranny” z czerwca 1930 roku straszył pasażerów tytułem: „Trumny masowe na kołach - plaga katastrof autobusowych woła o sankcje”. Gazeta pisała: „Od pewnego czasu wiele się w Polsce mówi o tym, jak to pod względem urządzeń komunikacyjnych zaczynamy doganiać Europę. Przykładem postępu ma być rozwój komunikacji autobusowej. Rzeczywiście, w innych warunkach rozwój automobilizmu może być uważany za dowód postępu. Natomiast u nas jest to owczy pęd, który da się wytłumaczyć jedynie całkowitym lekceważeniem życia przez korzystających z masowych trumien na kołach”.

 

„Bójcie się ciemnego ludu”

Straszono dziurawymi drogami i ciemnotą chłopów. Gazety pisały: „Nasze szosy nie są przygotowane do ożywionej komunikacji autobusowej. Co kilka kroków leżą niemal na środku drogi kupy kamieni, sterty piasku, góry żwiru i inne specjały do reperacji szos. Leżą czasami przez rok i dłużej, stanowiąc pułapkę dla wehikułów, w pierwszym rzędzie motorowych. A tymczasem szosa jest nadal wyboista, z tygodnia na tydzień bardziej niebezpieczna. To tylko jeden, wcale nie najważniejszy argument przeciwko komunikacji autobusowej. Drugi argument to wielka ciemnota naszego chłopstwa, połączona z nienawiścią dla benzynowych diabłów.

Chłopstwo na szosie pozostawia konie bez opieki, w uprzęży albo wyprzężone do postoju, zupełne lekceważy sobie przepisy o jeździe (prawa i lewa strona nie podlegają rozróżnieniu), śpi kamiennym snem na wozie podczas jazdy, umyślne często zajeżdża drogi spieszącemu się szoferowi”.

Padały argumenty, że autobusy niszczą drogi, mnożąc wydatki na naprawy nawierzchni.

Albo, że nowych dróg będzie nie, bo nie będzie pieniędzy na ich budowanie. „Jeśli ludzie przesiądą się z tramwajów do autobusów, to do kas miejskich nie wpłynie 600.000 złotych rocznego podatku obrotowego od tramwajów” – grzmiał wojewoda łódzki, który uparcie nie chciał wydawać koncesji na kursowanie autobusów z Pabianic do Łodzi. Tym bardziej, że bilet autobusowy miała być o 25 procent tańszy od biletu tramwajowego.

 

Chwyty tramwajarzy

Aby ostudzić chęć przesiadania się z tramwajów do autobusów, jesienią 1930 roku dyrekcja kolejek dojazdowych obniżyła ceny biletów. „Republika” pisała: „Ustalono 35-groszowe opłaty za strefy na liniach tramwajowych. Należy jednak zaznaczyć, że obniżenie to jest bardzo nieznaczne, gdyż wynosi zaledwie 5 groszy od biletu”.

Najbardziej staniały bilety na trasie Łódź - Ruda Pabianicka (dzisiejszą ulica Pabianicką), wzdłuż której od roku kursowały tanie i wygodne autobusy. Cenę biletu tramwajowego obniżono tam z 45 groszy do 25 gr. Straciły natomiast Pabianice, gdzie wciąż nie uruchomiono konkurencyjnej komunikacji autobusowej. Dziennik „Republika” pisał: „Na linii Łódź - Pabianice (Magistrat) ceny biletów nie tylko, że nie zostały obniżone, lecz nawet są o 5 groszy wyższe niż dotychczas”.

W Pabianicach zawrzało. Prezydent oświadczył, że czym prędzej sprowadzi luksusowe 60-osobowe autobusy, które będą kursować do Łodzi i z powrotem. „Cena biletu autobusowego nie przekroczy 70 groszy, czyli będzie znacznie niższa niż opłata za przejazd tramwajem” – zapowiadał prezydent.

Autobusowy interes pachniał dużą forsą. Nic dziwnego, że obrotni pabianiczanie i łodzianie zawiązali wkrótce kilkadziesiąt prywatnych spółek komunikacyjnych. Spółki kupiły używane autobusy i zatrudniły szoferów – na dwie zmiany. Na trasie Łódź – Pabianice - Łódź autobusy kursowały jak szalone, odbierając pasażerów tramwajom. W 1930 roku starosta łódzki podał do wiadomości, że wzdłuż torów tramwajowych na linii pabianickiej kursuje aż 59 autobusów 46 spółek. Zmusiło to tramwajarzy do obniżek cen biletów i zakupu… wygodnych autobusów.

Ale o tym – w innym artykule historycznym.