ad

Był 1925 rok. Wieści o podrobionych monetach nadchodziły ze sklepów w Pabianicach, Łodzi, Zgierzu, Dłutowie i Chechle. Sklepikarze i chłopi przynosili do komisariatów sfałszowane monety. Ci drudzy dostawali je z rąk oszustów, gdy na targowiskach handlowali mąką, kaszą, ziemniakami i serem. Ktoś fałszował złotówki, dwuzłotówki i 50-groszówki. Policja przesłuchała blisko 40 pokrzywdzonych handlarzy.

Pierwszy trop wiódł nad Dobrzynkę. Dziennik „Republika” donosił: „Około godziny dziesiątej rano do sklepu spożywczego Milczerów w Pabjanicach przyszedł jakiś osobnik i kupił 5 bułek, zapłaciwszy za nie srebrną złotówką, z której wydano mu 70 groszy reszty. Po pewnym czasie do tego samego sklepu przyszedł inny jegomość po paczkę kawy i również zapłacił srebrną złotówką. Wydano mu 50 gr reszty. Podobne transakcje powtarzane by­ły kilkakrotnie. Owi dwaj jegomoście przychodzili to po chleb, to po cukier lub inne produkty. W międzyczasie właściciel sklepu Adam Milczer stwierdził, że monety płacone przez tych osobników są fałszywe”.

Sklepikarz zaczaił się na zapleczu. Gdy jeden z oszustów znów próbował płacić fałszywą złotówką, schwytał go.

Milczer zażądał, by oszust zabrał 7 podrobionych monet, a w sklepie zostawił prawdziwe pieniądze. Ale oszust miał przy sobie tylko 70 gr. Obiecał, że prawdziwe złotówki odda sklepikarzowi jego wspólnik - Marian Wadlewski z Jutrzkowic.

Nazajutrz Adam Milczer poszedł do Jutrzkowic. Znalazł Wadlewskiego, lecz wieśniak wymienił mu na prawdziwe złotówki tylko 3 podróbki. Pozostałe 4 monety Wadlewski miał przynieść do sklepu Milczera. Jednak obietnicy nie spełnił. Kilka dni później sklepikarz opowiedział policjantom o oszustach.

Tymczasem policyjni wywiadowcy ustalili, że w Pabianicach, Łodzi i Dłutowie fałszywe pieniądze puszczali w obieg dwaj mężczyźni. Rysopis jednego z nich, podany przez kupców i chłopów, odpowiadał rysopisowi wieśniaka z Jutrzkowic.

Komisarz udaje mięsożercę

Do Jutrzkowic wybrał się sam komendant pabianickiej policji - komisarz Edmund Giziński. Po wsi komisarz chodził w cywilnym ubraniu. Rozpytywał chłopów, u kogo można kupić cielęcinę albo wędzony boczek.

Dalsze wydarzenia opisała „Republika”: „Na drodze pan komisarz zauważył mężczyznę, bardzo podobnego do osobnika, którego rysopis podali sklepikarze, u których znaleziono fałszywe pieniądze. Jegomościa owego Giziński zaaresztował. Okazało się, że jest nim niejaki Marjan Wadlewski, zamieszkały we wsi Jutrzkowice.

Gdy Wadlewskiego prowadzono do komisarjatu, nadeszła wiadomość, że przed kwadransem szedł on po drodze do Pabjanic z jeszcze jakim jegomościem. Wobec czego pan komisarz Giziński udał się w pościg za nim, i dogoniwszy go w odległości 1 kilometra od Pabjanic, wprowadził również do komisariatu. Tam okazało się, że wygląd jegomościa zgadzał się z rysopisem posiadanym przez policję. Podejrzany osobnik nazywa się Wincenty Rychel, zamieszkały w Łodzi przy ul. Rzgowskiej 56”.

Komendant natychmiast zarządził rewizję w zagrodzie Antoniny Studzińskiej, gdzie zamieszkiwali Wadlewski i Rychel z żonami.

Gazeta pisała: „Mimo skrupulatnych poszukiwań rewizja nie dała żadnego wyniku, zaś aresztowani nie przyznawali się do inkryminowanego im czynu. Przeprowadzono cały szereg rewizji w Łodzi, które nie dały spodziewanego rezultatu. Wobec tego policja pabjanicka ponownie skierowała śledztwo w okolice Pabjanic. Nad ranem dokonano powtórnie rewizji w Jutrzkowicach. W jednej ze stodół pod strzechą, należącej do sukcesorów Woźnickich, pokrewnionych z Wadlewskimi, znaleziono 3 gipsowe formy do odlewania monet jednozłotowych, antymon i cynę, tygiel do rozpuszczania antymonu i cyny oraz aparat do wygładzania i karbowania brzegów monet”.

Zegarmistrz robi mennicę

Znaleziska pokazano aresztowanym. Obaj przyznali się do winy. Zaprowadzili policjantów w pole obsiane żytem - 800 metrów od zabudowań Wadlewskich. Odkopali tam zawinięte w chustę 23 falsyfikaty złotówek oraz 6 fałszywych pięćdziesięciogroszówek.

Triumfujący komisarz Giziński stwierdził: „W dochodzeniu skonstatowano, że projektodawcą fabryki pieniędzy był Rychler, który dopiero przed kilku tygodniami został zwolniony z więzienia łódzkiego, gdzie odsiadywał rok za kradzież z włamaniem. Rychler, z zawodu zegarmistrz, po wyjściu z więzienia wędrował po wsiach, naprawiając chłopom zegarki. W Jutrzkowicach przybył do znajomego swego Wadlewskiego, u którego przed aresztowaniem go za kradzież, zostawił narzędzia zegarmistrzowskie.

Od słowa do słowa postanowili przyjaciele założyć fabrykę fałszywych pieniędzy. Rychler sporządził gipsowe formy odlewnicze. Wadlewski dał pomieszczenie, przygotowywał materiał do odlewów i zajmował się puszczeniem fałszywych monet w obieg”.

Podczas śledztwa Rychel i Wadlewski sypnęli gospodynię Studzińską. Twierdzili, że wiedziała o przestępstwie i nawet pobierała od nich 5 zł tygodniowo za milczenie. Studzińska zeznała natomiast, że wraz z żonami Rychla i Wadlewskiego obserwowała fałszowanie monet.

Żony fałszerzy nie przyznały do winy się. Ekspertyza sądowa wykazała, że podrobione monety wyrabiano z antymonu. Gipsowe formy, jakie wykonał zegarmistrz Rychel, nie były jednak mistrzowskie. Wizerunek orła i litery wyglądały jak rozlane.

Pół roku później w ławie oskarżonych sądu okręgowego siedzieli: 23-letni Marian Wadlewski, 43-letni Wincenty Rychel, 44-letnia Antonina Studzińska, 23-letnia Marianna Wadlewska i 42-letnia Franciszka Rychel.

Po wysłuchaniu mowy prokuratora i obrońców, sąd ogłosił wyrok. Rychel został skazany na 5 lat ciężkiego więzienia, Wadlewski - na 3 lata ciężkiego więzienia. Gospodyni Studzińska miała odsiedzieć 6 miesięcy więzienia z zaliczeniem aresztu prewencyjnego. Żony skazanych, z braku dowodów, sąd uniewinnił.