Lud Warszawy uważał Lubowidzkiego za zdrajcę narodu i złodzieja pieniędzy dla biedoty.

Upaństwowione przez Prusy (po rozbiorze Polski) ziemie wokół naszego miasta były dzielone i rozprzedawane. Zaborcy odebrali je księżom z kapituły krakowskiej, którzy zbierali stąd daniny i podatki przez siedem wieków. Znaczną część owych dóbr, w skład których wchodził m.in. Bychlew, Chechło, Rydzyny, Młodzieniaszek, Piątkowisko, Widzew i Wola Zaradzyńska rząd Królestwa Polskiego sprzedał w maju 1841 roku wysokiemu urzędnikowi administracji państwowej w Warszawie. Był nim radca stanu i wiceprezydent Warszawy, 52-letni Mateusz Eustachy Lubowidzki.

Historyk Maksymilian Baruch odnalazł dokumenty poświadczające, jakie ziemie i za jaką cenę niemal dwieście lat temu przejął we władanie senator Lubowidzki – nowy pan. Baruch podał: „Aktem z 30 kwietnia (12 maja) 1841 roku, sporządzonym w Warszawie przed rejentem Marcinem Ciechanowskim, odprzedane zostały Mateuszowi Lubowidzkiemu (…) wsie: Bychlew, Jutrzkowice, Piątkowisko, Rypułtowice, Łaskowice, Chocianowice, Wola Zaradzyńska, Chechło, Pawlikowice, Rydzyny, Brus, Retkinia, Rokicie; kolonia Dąbrowa; wójtostwo Rokicie; folwarki: Młodzieniaszek, Potażnia, Widzew, Wola Zaradzyńska, Brus oraz młyny: Biesaga, Pliszka, Chachuła, Charzew, Łaskowice, Brus i Rokicie. Z szacunku, ustanowionego na złotych polskich 810.996, nabywcom podarowaną została suma 200.000 złotych polskich”.

Niezwykle wysoka była ulga (200 tysięcy zł), jakiej skarb Królestwa Polskiego udzielił Mateuszowi Lubowidzkiemu, którego starszy brat piastował w Warszawie urząd… prezesa Banku Polskiego.

W połowie XIX w. za taką kwotę można było kupić 8 kamienic w Warszawie albo tysiącmorgowy folwark na Mazowszu. Chłopskie gospodarstwo średniej wielkości z drewnianym domem kosztowało niewiele ponad 7 tysięcy złotych polskich, za krowę płacono 200 złp, za dorodnego wieprza - 120 złp. Złotówkę kosztowały 3 kilogramy białego chleba, kilogram słoniny albo funt (450 gramów) cukru. Spodnie wyceniano na 12 złp, parę butów – na 30 złp. Robotnik zarabiał dziennie 3 złp, murarz - 7 złp, a woźny – 3 złp.

 

Dwór pełną gębą

Nabyty przez Mateusza Lubowidzkiego majątek ziemski w 79 procentach porastały lasy (było tu 3875 hektarów lasów). Niemal co drugie drzewo Lubowidzki zamierzał wykarczować pod uprawne pola. Przy widzewskim folwarku kazał rozbudować drewniany dwór w stylu szlacheckim. Pod stromym dachem mieściło się tam jedenaście izb, w tym pięć gościnnych, duża kuchnia, spiżarnia i kapliczka. Właściciel dworu sprowadził z Warszawy żonę – Teklę z Rotkiewiczów, starszego syna, Władysława, teściową i dwoje krewnych „stanu bezżennego”. Ci ostatni zamieszkali na poddaszu. We dworze krzątały się trzy kucharki, dwie pokojowe i lokaj. Ogrodu doglądali dwaj ogrodnicy, którzy także sadzili drzewa wzdłuż dróg prowadzących z Widzewa do Pabianic i Łodzi.

Ludność Bychlewa, Chechła, Piątkowiska i Rydzyn nie znała Mateusza Lubowidzkiego.

Słyszała jedynie, że to wielki pan z Warszawy, senator i radca stanu Królestwa Polskiego. Mało kto w Pabianicach okolicznych wsiach wiedział, że Lubowidzki jest zdrajcą i malwersantem, któremu lud Warszawy malował na murach szubienice. A już na pewno nie podejrzewano w naszym mieście, skąd pochodziły ogromne pieniądze Mateusza Lubowidzkiego wyłożone na zakup ziem pabianickich.

„Mateusz Lubowidzki był uznany przez opinię publiczną za człowieka nieuczciwego i podłego. Otaczano go pogardą i nienawiścią. Miał zamiłowanie do zbytku, popełniał jawne nadużycia (…), stosując groźby i politykę zastraszania” – w ten sposób radcę stanu scharakteryzowali autorzy pracy historycznej pod tytułem „Ochrana – carska policja polityczna”, Elżbieta Kaczyńska i Dariusz Drewniak.

Ryszard Kołodziejczyk w pracy pod tytułem „Bohaterowie nieromantyczni” dodał: „Obaj bracia Lubowidzcy gorliwie służyli władzom carskim”. Do tego stopnia, że gdy wybuchło powstanie listopadowe, Mateusz Lubowidzki zasłonił własną piersią przed ciosami bagnetów wojskowego gubernatora Królestwa Polskiego, wielkiego księcia Konstantego Romanowa – brata Mikołaja I”.

 

Carski sługa. Zdrajca!

Lubowidzcy herbu Topacz pochodzili z Lubowidzy na Mazowszu. Ojciec Mateusza i Józefa był urzędnikiem starostwa w Ostrołęce. Starszy syn ukończył studia prawnicze i filozoficzne w Królewcu, młodszy – prawnicze w Warszawie. Obaj zrobili błyskotliwe kariery w Warszawie. Józef został marszałkiem Sejmu i prezesem Banku Polskiego, a Mateusz – wiceprezydentem stolicy, senatorem Królestwa Kongresowego, dyrektorem Wydziału Przemysłu i Handlu oraz członkiem Rady Stanu Królestwa Polskiego. Bracia byli masonami, dumnie nosili nadane im przez cara ordery Świętego Stanisława.

Jako wiceprezydent stolicy Mateusz Lubowidzki kierował tajną policją, strzegącą m.in. bezpieczeństwa wielkiego księcia Konstantego. Pod komendą miał 400 ludzi, w sporej części skorumpowanych łotrów. „Tajniacy” zajmowali się głównie takimi sprawami, które obiecywały łapówkę albo zagarnięcie czyjegoś mienia. Wymuszali haracze na warszawskich kupcach, dorożkarzach, Żydach i prostytutkach. Mateusza Lubowidzkiego posądzano także o ciągnięcie zysków z państwowych funduszy na utrzymanie więźniów i wspieranie biedoty.

Warszawska młodzież nienawidziła go za tropienie i torturowanie w śledztwach polskich patriotów.

Lubowidzki miał być odpowiedzialny za gnębienie Waleriana Łukasińskiego, bojownika o niepodległość Polski. Raporty tajnej policji składał bezpośrednio wielkiemu księciu Konstantemu. Dzięki temu mógł o każdej porze wejść do Belwederu. Wartownicy salutowali mu.

29 listopada 1830 roku szef tajnej policji dowiedział się, że wieczorem wybuchnie narodowe powstanie. O godzinie 19:15 Lubowidzki wbiegł do Belwederu, ostrzec wielkiego księcia Konstantego. Tuż za nim podążali spiskowcy – młodzi polscy podchorążowie z karabinami. Dalsze wydarzenia opisał w pamiętnikach adiutant Konstantego Romanowa - Kozłakow: „Krzyki zbudziły wielkiego księcia. Konstanty zerwał się z sofy, otworzył drzwi do pokoju kamerdynera i przez chwilę znalazł się w obliczu swoich zabójców. Lubowidzki zdołał zawołać: Źle, Mości Książę!, po czym przebity bagnetem padł na ziemię”.  

Chwilę później kamerdyner wepchnął księcia do gabinetu, drzwi zamknął na zasuwę i zaprowadził Konstantego na poddasze do apartamentów żony. Książę ratował się ucieczką z Belwederu, przebrany za kobietę. Ocalał.

 

Ucieczka ze szpitala

Ciężko rannego Lubowidzkiego lokaje gubernatora zawieźli do szpitala wojskowego w koszarach ujazdowskich. Leżał tam pod strażą powstańców, gdyż czekał go sąd. Lekarze dawali mu niewielkie szanse na przeżycie. Tymczasem Józef Lubowidzki zaplanował wykradzenie brata ze szpitala. Postarał się o pisemną zgodę nowego gubernatora Warszawy, generała Stanisława Woyczyńskiego, na leczenie Mateusza w domu. Z tym dokumentem 1 stycznia 1831 roku po Mateusza pojechał dorożką zaprzyjaźniony z nim hrabia Henryk Łubieński. Hrabia zabrał rannego do tajnego pokoju w swym warszawskim pałacu przy ul. Królewskiej, skąd przyjaciele Lubowidzkich wywieźli Mateusza na Śląsk.

Wieść o ucieczce znienawidzonego naczelnika policji wzburzyła Warszawą. Domagano się, by organizatorzy ucieczki - Józef Lubowidzki i hrabia Łubieński, zostali osądzeni. Nazajutrz obydwu aresztowano. O sprawie zniknięcia rannego wiceprezydenta Warszawy debatował Sejm, lecz podczas wielogodzinnych sporu nie ustalił, czy było to przestępstwo polityczne.

Po klęsce powstania listopadowego Mateusz Lubowidzki wrócił do Warszawy, gdzie od razu dostał intratną posadę dyrektora Wydziału Przemysłu i Handlu w Komisji Rządowej. W 1842 roku wyprowadził się do Widzewa, wciąż będąc stałym członkiem Rady Stanu Królestwa Polskiego.

 

Order dla zdrajcy

Car nie zapomniał o swym wiernym słudze. Jesienią 1831 roku Najjaśniejszy Cesarz Mikołaj I wydał w Petersburgu ukaz, w znacznej części adresowany do Mateusza Lubowidzkiego. Czytamy w nim: „Moc duszy Waćpana i poświęcenie się dla naszego tronu, których dałeś dowód przy ukochanym bracie naszym, spoczywającym w Bogu Wielkim Księciu Cesarzewiczu w zamku Belwederskim, wieczorem dnia 29 listopada, kiedy wybuchło w Warszawie powstanie; przy czym zostałeś 15 razy pchnięty bagnetem - zwróciły na Wielmożnego Pana szczególną naszą uwagę. Dla okazania Wielmożnemu Panu takowej mianujemy go najłaskawiej kawalerem orderu Świętej Anny Pierwszej Klasy, którego ozdoby załączamy tu z rozkazem, aby takowe nosił stosownie do przepisów statutu. Zapewniamy Wam Cesarską naszą łaskę i przychylność”.

W tymże ukazie car polecił surowo ukarać bohaterów powstania listopadowego: generała Stanisława Dunin-Wąsowicza (szefa sztabu naczelnego wodza), księcia Adama Czartoryskiego (prezesa Rządu Narodowego), hrabiego Tadeusza Ostrowskiego, Jana i Antoniego Jurewiczów, Erazma Dobrowolskiego oraz księżną Marię Wirtemberską. Karami były konfiskaty majątków, degradacje, zesłania na Sybir albo skazanie na śmierć.

Bratu carskiego sługi - Józefowi Lubowidzkiemu, powodziło się aż do 1842 roku Był prezesem Banku Polskiego, pobierając gigantyczną na owe czasy pensję 25 tysięcy złp rocznie. Dopiero w 1848 roku za nadużycia finansowe sąd skazał go na 4 lata więzienia. Kary jednak nie odbył, gdyż za wstawiennictwem carskiego namiestnika Iwana Paskiewicza zamieniono ją Lubowidzkiemu na zesłanie.

 

Pora na Karola

Starzejący się Mateusz Lubowidzkiego już nie dawał rady zarządzać folwarkiem. Około 1847 roku w dworze pod Pabianicami zamieszkał młodszy syn radcy, 24-letni Karol Emeryk Leonard. Ojciec szykował go do roli zarządcy rodzinnych dóbr, nie skąpiąc grosza na zagraniczne studia. Urodzony w Warszawie dziedzic Karol uczył się w słynnym kolegium jezuitów we Fryburgu (Szwajcaria), gdzie jego serdecznym kolegą był późniejszy biskup Konstanty Ireneusz Łubieński.

W ojcowym folwarku Karol Lubowidzki zajął się hodowaniem koni, pędzeniem gorzałki i pszczelarstwem. Rozbudował stajnie, postawił dwie duże stodoły na siano i paszę, należał do elitarnego Towarzystwa Rolniczego w Królestwie Polskim, dzięki czemu przysyłano mu z Warszawy poradniki, jak hodować miodne pszczoły. Konie ze stajni Karola z powodzeniem sprzedawano na targach w Łowiczu i Widawie. Bardzo dobrą gorzałkę rozprowadzano do okolicznych szynków i wożono do Warszawy.

Schorowany Mateusz Lubowidzki swój majątek stopniowo przekazywał młodszemu synowi. Karol parcelował i wyprzedawał ziemie, uwłaszczając okolicznych chłopów. Wkrótce w dzierżawę przeszedł folwark Młodzieniaszek i kolonia Jadwinin.

14 kwietnia 1852 roku Karol Lubowidzki kazał rozparcelować 56 hektarów na 18 działek leśnych o powierzchniach od 7,5 morgi do 30 mórg. Na podstawie aktu notarialnego sporządzonego przed rejentem w Zgierzu 13 działek sprzedał kolonistom nienieckim, pozostałe poletka przeznaczając na szkołę elementarną, drogę, budynek gminy i cmentarz. Nowej kolonii nadano nazwę Karolewo (Karolew) – od imienia młodego Lubowidzkiego.

Przez cztery lata koloniści nie musieli płacić czynszów.

W tym czasie mieli wykarczować swe poletka i postawić domostwa. Osadnicy założyli w kolonii dwie cegielnie i tartak. W 1882 roku Karolewo liczyło 220 mieszkańców żyjących w 26 domach. Trudnili się tkactwem, pracowali w pobliskich fabrykach i przy budowie drogi żelaznej Warszawa - Kalisz, wraz z budynkiem stacji Karolew i bocznicą do przeładunku towarów z rosyjskich wagonów szerokotorowych na węższe. W 1906 roku Karolew przyłączono do Łodzi. 

771 mórg łąk wraz z lasem za wsiami Chocianowice i Łaskowice kupił w 1869 roku żydowski spekulant Mendel Lubliner. Według umowy notarialnej nabywca zapłacił 30 tysięcy rubli, po czym kazał wyciąć najgrubsze i najwartościowsze drzewa, wywiózł je do tartaków, a karczowisko sprzedał chłopom z pobliskiej osady. Od nazwiska Lublinera osadę zwano Lublinkiem.

Za 17 tysięcy 250 rubli Mateusz i August Stenzlowie kupili od Lubowidzkich folwark Wola Zaradzyńska – z dworem przy stawie, 3 domami, 7 mieszkańcami i 210 morgami ziemi. Umowę spisano w 1871 roku. We wsi Wola Zaradzyńska stały wtedy 24 chałupy. Mieszkających w nich 262 włościan gospodarowało na 519 morgach. Po sąsiedzku rosły osady: Kolonia Wola Zaradzyńska i Nowa Wola. W tej drugiej 30 lat później gospodarowało 139 osadników.