Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że pensja prezesa Pamoteksu wynosi od 10.000 do 15.000 zł brutto. Członkowie Rady Nadzorczej, którzy mają pilnować i rozliczać zarząd fabryki, dostają po 2.400 zł. Tymczasem załoga od sierpnia nie dostaje normalnych pensji, tylko po 500 zł zaliczek. To jednak robotnicy chcą ratować fabrykę, a prezesi dążą do jej upadłości.

W poniedziałek w samo południe związkowcy fabryki zorganizowali spotkanie szefów Pamoteksu z władzami miasta. Uczestniczyła w nim także senator Zdzisława Janowska.

Pół godziny przed spotkaniem w ratuszu do Pamoteksu wszedł komornik.

- Kazał nam opróżnić biurka i licytował je za śmieszne pieniądze - mówią roztrzęsione księgowe. - Biurka warte 350 zł, sprzedano po 15 zł.

- Chciałam kupić drukarkę, na której pracuję - mówi Wanda Kowalczyk, szefowa związków branżowych. - Kazał mi pokazać pieniądze. Miałam tylko 200 zł, on chciał 300 zł.

W Pamoteksie i spółkach-córkach pracuje jeszcze około 600 osób.

- Chodzi nam o utrzymanie miejsc pracy i żeby ludzie dostawali swoje pensje - mówili zgodnym chórem związkowcy.

Firma ma już 52 mln zł długów. Za katastroficzną sytuację zakładu pracownicy winią kolejne zarządy.

- Nikt ich nie pociągnął do odpowiedzialności za niegospodarność - mówi Wanda Kowalczyk. - Składałam doniesienia do prokuratury, byłam na policji i nic.

Wojciech Janek, prezes Pamoteksu, uważa, że jedynym ratunkiem dla firmy jest ogłoszenie upadłości. W ubiegłym roku złożył w sądzie odpowiedni wniosek. Sąd ma powołać syndyka.

- Co jest grane? - pytała senator Janowska. - Na spotkaniu w lipcu słyszałam, że wszystko idzie ku lepszemu. Chodziło tylko o to, by miasto umorzyło podatek od nieruchomości. Teraz słyszę, że wszystko się wali.

- Już w 2001 roku sytuacja Pamoteksu była tak ciężka, że trzeba było wtedy ogłosić upadłość - tłumaczył Janek. - Znaleźliśmy wówczas firmę Alterna, która dawała nadzieje na poprawę. Nadzieje okazały się jednak złudne, a cele Alterny były inne niż nasze.

Dziś Pamotex ma kolejnego strategicznego inwestora. Jest nim firma Comex z Piotrkowa Trybunalskiego.

- Trzeba mu stworzyć warunki do rentownego działania - apelował do władz miasta przedstawiciel łódzkiego Polteksu, który ma większościowy pakiet udziałów w pabianickiej spółce. - Podwyżka cen za ścieki i wodę "zabije" nas.

- Od 1996 roku Pamotex nie wpłacił do kasy miejskiej ani grosza - stwierdził wiceprezydent Hieronim Ratajski. - Systematycznie umarzano mu także podatki od nieruchomości. Trudno mówić, że nie miał komfortowych warunków do działania.

Przedstawiciele Comeksu liczą na więcej. Wnioskują o zatrzymanie podwyżek, obniżenie podatków od nieruchomości i pomoc w powołaniu syndyka.

Ujawnili, że przez pół roku działalności w Pabianicach ich firma wyszła na zero. Grożą, że wyniosą się z Pabianic, jeśli ich wnioski zostaną odrzucone przez władze miasta.


---
Wygląda na to, że w Pamoteksie najcenniejszy jest prezes i jego służbowa limuzyna marki Volvo. Ich utrzymanie kosztuje fabrykę tyle, co wypłaty dla 50-osobowej załogi. Szkoda, że komornik wystawił na licytację tylko limuzynę. Jednak działa on rozsądnie, bo próbuje sprzedać to, na co znajdą się chętni. Wątpię, aby ktokolwiek chciał kupić prezesa Pamoteksu.