Kosztowało go to mnóstwo czasu i nerwów. Wysłał do PZU dziesiątki pism. W końcu się udało. Sąd zadecydował na jego korzyść.

- Wreszcie na dobre wróciłem z Himalajów – mówi z ulgą nauczyciel geografii w I LO.

W 2010 roku Szmidt razem z 7-osobową załogą (Romuald Simura, Mariusz Wierzejski, Jacek Piasecki, Robert Zybert, Maciej Zybert oraz Jakub Kaczorowski) wyruszył na wyprawę trekkingową do południowej Azji. Planowali wejść na najwyższy szczyt Ziemi - Mount Everest.

Podczas wędrówki nauczyciel nabawił się choroby wysokościowej. Był mocno niedotleniony. Jego stan pogarszał się z każdą godziną. Koledzy wezwali helikopter, który miał zabrać Szmidta niżej.

- Podobno był już w drodze, ale został cofnięty przez PZU – tłumaczy.

Ubezpieczyciel twierdził, że polisa pabianiczan nie zawierała zapisu o transporcie medycznym i leczeniu w Nepalu.

- To dziwne, bo przed wyjazdem ustalaliśmy wszystko z agentem. Dokładnie opisaliśmy, co planujemy i na tej podstawie wybrano dla nas ofertę – opowiada. - Współpracujemy z tą panią od lat i zawsze wszystko było w porządku. To Warszawa zadecydowała, że nie należy mi się pomoc.

Himalaiści wykupili polisę Wojażer Lux. Byli ubezpieczeni na blisko 35.000 euro.

- Nie wchodziliśmy tam na własną rękę. Wykupiliśmy wycieczkę z biura podróży w Katmandu, opłaciliśmy przewodnika. Przeważnie w takich wypadkach jest dodatkowe ubezpieczenie – tłumaczy.

PZU upierało się jednak, że turyści mają złą polisę.

- My wiedzieliśmy, na co się piszemy. Były tańsze oferty, ale wybraliśmy najlepszą. Biorąc pod uwagę bezpieczeństwo i ogólne koszty wyprawy, to nie miało znaczenia. Chcieliśmy mieć pewność, że w razie potrzeby otrzymamy pomoc – tłumaczy.

W górach nie było czasu na kłótnie, więc nauczyciela zwieziono niżej na koniu. W końcu helikopter przyleciał.

- Ale nie był to helikopter ratunkowy. Po prostu jakiś transportowiec, który kogoś tam przywiózł i przy okazji zabrał mnie – mówi.

PZU w końcu obiecało ratować Szmidta, a warunki ubezpieczenia wyjaśnić po powrocie do Polski. Ktoś musiał jednak zadeklarować pokrycie kosztów, których nie obejmuje ubezpieczenie.

- Poręczył za nie oddział PTTK. Wiedzieli, że mamy ubezpieczenie – dodaje nauczyciel.

Szmidt leczył się w szpitalu w Himalajach, potem został przewieziony do kliniki chorób wysokogórskich w Katmandu. Kosztowało go to 2.000 dolarów. Musiał zapłacić z własnej kieszeni.

- Dałem tyle, ile miałem ze sobą, a resztę pożyczyłem od kolegów. Nikt z nas nie miał przy sobie tylu pieniędzy – mówi.

Po powrocie nauczyciel zajął się wyjaśnieniem sprawy. Zwrócił się do ubezpieczyciela o zwrot poniesionych kosztów. Dostał odpowiedź odmowną.

- Mam chyba ze dwie teczki tych pism – dodaje.

Korzystał też z usług dwóch kancelarii adwokackich.

- Na początku mi odradzali, mówili, że nie ma szans - tłumaczy.

Nie poddał się jednak i skierował sprawę do sądu. Odbyła się tylko jedna rozprawa. Sąd przyznał pabianiczaninowi rację.

- Argument ze strony PZU był tylko jeden: podczas rozmowy przed wyjazdem wyraziłem opinię „czy ja dam radę?” - opowiada.

To nie wystarczyło, by przekonać sąd. PZU będzie musiało zwrócić Szmidtowi pieniądze. Co zrobi z odzyskanymi 2.000 dolarów?

- Część chcemy zainwestować w miniprzewodnik po Himalajach – wyjaśnia. - Mamy mnóstwo materiału z wyprawy. Zdjęcia i film. A ja te pieniądze i tak wydałem.

Zwrot kosztów to jednak nie jedyna korzyść.

- Do tej pory dręczył mnie niepokój, czy któregoś dnia nie dostanę rachunku na 40.000 zł za helikopter – zdradza. - Zakończenie tej sprawy to ogromna ulga. Wielki kamień spadł mi z serca.