W zeszłym tygodniu do bloku przy Szkole Podstawowej nr 3 na Bugaju przyjechała policja. Powód? Sąsiadka z parteru wylała na głowę sąsiadki kubeł zimnej wody. Nie po to, by z uprzejmości ochłodzić ją w upalny dzień. Policję wezwano do finału awantury o gołębie. Jedna sąsiadka dokarmia ptaki na swym balkonie, a druga sąsiadka je przegania. „Bo gołębie paskudzą na parapety moich okiem” - tłumaczy. Ostatnio zapaskudziły też suszące się pranie.

- Takich interwencji mamy coraz więcej, niestety – przyznaje policjant wezwany na Bugaj.

Kilka dni temu jeden pan naskoczył na drugiego pana z powodu pieska. Bo na spacerze przed blokiem piesek sąsiada obsikał mu sandałki. Pan obsikany wkurzył się, poszarpał pana od pieska, a piesek szczekał i wył na pół osiedla. Przed blok zbiegli się ludzie.

Z kolei w połowie lipca na Piaskach sąsiadce, która opalała się na balkonie pierwszego piętra bloku kapało z bielizny suszącej się u sąsiadki z czwartego pietra. Obie panie darły się wniebogłosy, zwymyślały od lafirynd, tłuściochów, nygusów i flejtuchów.

Osiedlowe awantury to plaga Pabianic. Corocznie policjanci muszą jeździć do prawie 300 takich zdarzeń. Przed trzema laty nadkomisarz Joanna Szczęsna z komendy powiatowej doliczyła się ponad 260 interwencji w sprawie naruszenia przepisów z artykułu 51 kodeksu wykroczeń (zakłócanie spokoju). Policjanci pukają w drzwi mieszkań, za którymi lokatorzy balując przy flaszkach i jazgocie Zenka Martyniuka, w podkutych buciorach i szpilkach tańcują nad głowami śpiących sąsiadów, sikają i wymiotują z balkonu, tłuką żarówki w klatkach schodowych, włażą na dach bloku, pijani jak bele zasypiają na słomiankach pod cudzymi drzwiami.

Policyjne interwencje kończą się zwykle pouczeniem, mandatem lub skierowaniem do sądu wniosku o surowsze ukaranie awanturników. Policjanci z Zespołu ds. Wykroczeń. Prawo stanowi, że kto dopuszcza się czynu chuligańskiego, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.

Są też skargi mniejszego kalibru. A to starsza pani telefonuje do komendy, że dzieciaki sąsiadów za głośno biegają po mieszkaniu, lokator z czwartego piętra znów pali papierosy na balkonie, a lokator spod czternastego chrapie jak stary traktor, śpiąc stanowczo za blisko okna. Jednej pani przeszkadza lokator chodzący w samych slipach po balkonie, drugiej – rozkrzyczane dzieciaki na hulajnogach, trzeciej – wystawione na klatkę schodową, cuchnące potem buty sąsiadów, czwartej – niemowlę płaczące za ścianą mieszkania.

Łapać bimbrownika!

Pewna pabianiczanka notorycznie skarżyła policji, strażnikom miejskim i administracji, że sąsiad z parteru pędzi bimber w łazience. Ponoć robi to nocami, gdy wszyscy śpią. „Przecież czuję, zapach bimbru znam jeszcze z okupacji, to na pewno jest bimber!” – lokatorka była gotowa przysiądź na obraz św. Anny, jej patronki. Aby ustalić, czy starsza pani ma węch doskonały, czy tylko halucynacje, parokrotnie, pod byle pozorem, administrator zaglądał do wskazanego mieszkania na parterze. Raz, za zgodą właściciela, weszła tam komisja. W swej łazience sąsiad miał tylko pachnące mydło i płyn do udrażniania rur… Przeczulonej sąsiadce zalecono wizytę u psychiatry.

Na Piaskach dwoje lokatorów domu uskarża się na młodego sąsiada, że parkuje auto przed oknami ich mieszkań. Akurat tutaj, choć mógłby gdzie indziej – na następnej ulicy albo dwie ulice dalej. „On to robi złośliwie, żeby warkotem silnika budzić nas przed szóstą rano, jak wyjeżdża” – napisali w skardze „do władz”. Poza tym oboje lokatorzy nie chcą oglądać ze swych okien brudnego dachu auta sąsiada, gdyż młody sąsiad rzadko myje swą skodę.

Sąsiedzkie problemy tej rangi policja radzi zgłaszać administracji osiedla albo wspólnocie mieszkaniowej. To tam trafiają skargi sąsiadki na sąsiadkę, która często gotuje kiszoną kapustę i śmierdzące flaki wołowe, zasmradzając pół bloku. Albo na sąsiada, który worki z cuchnącymi śmieciami wystawia za drzwi, na całą noc, nim wyniesie je do kontenera.

„W naszym bloku trzech sąsiadów ciągle grilluje na balkonach. Dym puszczają taki, że aż człowieka zatyka, do tego od rana do nocy czuć zapach pieczonego mięsa, kiełbasy i kaszanki, a przecież wśród lokatorów są wegetarianie” - taka skarga wpłynęła do jednej z administracji.

Grillowania na balkonach zwykle zabrania lokatorski regulamin, ale mało kto przejmuje się regulaminem. Awantura wybucha wtedy, gdy na balkon sąsiadów sypie się rozżarzony węgiel drzewny albo skapuje kiełbasiany tłuszcz. W takich razach niektórzy sąsiedzi od razu wzywają straż pożarną. Po to, by grillującego ukarać mandatem „pożarowym”.

 

Kto na kogo naszczekał

Sprawcami lwiej części awantur, skarg i zażaleń są psy sąsiadów. Mocno narozrabiał zwłaszcza kundelek, który pod nieobecność swej pani (od godziny 6.30 do 16.00) przez prawie rok głośno szczekał, zawodził i drapał drzwi pustego mieszkania. Właścicielka kundelka niczego nie słyszała, bo była w pracy, za to sąsiedzi dostawali białej gorączki.

Z powodu głośno szczekającego psa wybuchła awantura w bloku przy „Grota” Roweckiego. Pani, która miała tego dość, jeszcze głośniej skrzyczała właścicielkę rasowego psa. Do chóru krzykaczy przyłączyli się dwaj sąsiedzi i dwie sąsiadki. Było naprawdę głośno.

Mieszkańcy pabianickich bloków skarżą się, że cudze psy sikają na schody i w windach, do klatek schodowych wciągają gałęzie, zdechłe ptaki, wnoszą błoto. Kilkanaście skarg dotyczyło lokatorów, którzy w swych mieszkaniach trzymają nawet po… jedenaście psów.

„Panu, który prowadzi w domu psiarnię, nie chce się wychodzić ze zwierzętami na spacer. Otworzył więc na oścież drzwi do klatki schodowej i zablokował je. W ten sposób za dnia i nocą jego psy same zbiegają po schodach, wychodzą przed blok, załatwiają się i wracają do mieszkania” – skarży się sąsiadka.