W minioną sobotę strażnicy miejscy interweniowali aż 12 razy przy nieprawidłowym parkowaniu. Uwzięli się? Nie. Wszystko były to wezwania od mieszkańców.

Statystyki wskazują właśnie, że najwięcej pracy strażnikom przysparzają „życzliwi sąsiedzi”.

- Rocznie podejmujemy około 8.000 interwencji, z czego 5.000 pochodzi ze zgłoszeń od mieszkańców – wylicza Tomasz Makrocki, komendant SM.

Trudno też się temu dziwić, bo według statutu formacja ma zapewniać porządek i bezpieczeństwo w mieście. Choć ostatnimi czasy za bezpieczeństwo odpowiada policja, a Straż Miejska za szeroko pojęty porządek w mieście.

Zobacz też: Gdy sąsiad fika, wzywamy strażnika

- Zajmujemy się prawie wszystkim. Dostajemy zgłoszenia o kotkach na drzewach, błąkających się psach, nieporządku w mieście, konfliktach sąsiedzkich, wypalaniu odpadów, śmieceniu, nieprawidłowym parkowaniu – wylicza komendant. - Jeździmy na niemal wszystkie wezwania.

Zimą strażnicy zaglądają ludziom do pieców i sprawdzają, czy nie trują sąsiadów dymem z kominów, objeżdżają pustostany w poszukiwaniu bezdomnych, latem zaś jeżdżą do pijących alkohol w miejscach publicznych, a w czasie nawałnic komenda zamienia się w miejskie centrum zarządzania kryzysowego.

- Policja nie przyjęłaby tych wszystkich zgłoszeń. Sami mają zbyt dużo własnej pracy i braki kadrowe, podobnie zresztą jak my. Dlatego działamy razem, nawzajem się wspierając – tłumaczy komendant.

Straży Miejskiej zazdroszczą nam np. mieszkańcy Ksawerowa.

- Jeden z nich twierdził, że brakuje im takiej służby – Makrocki wspomina rozmowę z ksawerowianinem. – Mają u siebie posterunek policji, ale funkcjonariusze nie przeprowadzają kontroli pieców czy gospodarki wodno-ściekowej oraz nie reagują na bezpańskie psy lub dzikie zwierzęta, czyli to, co my robimy w Pabianicach.

Pabianiczanie przyzwyczaili się, że straż w mieście jest i jest od „wszystkiego”.

- Dzwonią do nas, że gdzieś się pali lub że nie ma prądu. Ale bywają też dramatyczne telefony - mówi starszy inspektor Sławomir Gitner, dyżurny oficer.

W marcu ubiegłego roku dyżurny odebrał telefon od chodzącego po torach kolejowych mężczyzny.

- Mówił, że zamierza rzucić się pod pociąg - relacjonuje.

Dyżurny zachował zimną krew, próbował uspokoić desperata, jednocześnie powiadamiając policję. Dzięki tej akcji patrol policji zdążył w porę odnaleźć i uratować niedoszłego samobójcę.

Strażnicy angażują się w ważne dla społeczeństwa akcje. Od kilku lat zbierają odzież dla bezdomnych i zawożą do Brata Alberta, koordynują pracę skazanych na prace społeczne osób, znakują rowery. Sami stworzyli nawet bazę oznakowanych jednośladów.

Zobacz też: W ogniu wiewiórczego spojrzenia. Robotnicy nie wytrzymali tej presji

Bardzo ważną funkcję pełni też „prewencja szkolna”. Strażnicy organizują w szkołach prelekcje dotyczące narkomanii, dopalaczy, bezpieczeństwa młodzieży.

- Ten patrol to moje oczko w głowie. Ich działania przynoszą widoczne efekty. Coraz więcej młodych ludzi właśnie do nich zgłasza swoje problemy – chwali szef.

 

Zgłoszeń przybywa, rąk do pracy brakuje

W komendzie przy Narutowicza pracują 33 osoby. Dwie z nich to pracownicy cywilni, reszta to funkcjonariusze. Dziennie na mieście są po dwa patrole prewencji – najczęściej zmotoryzowane, ale też piesze lub rowerowe. Strażnicy pracują na dwie zmiany – od 6.00 do 14.00 i od 14.00 do 22.00.

- Chciałbym na zmianie mieć po 4 patrole rano i tyle samo po południu – przyznaje Makrocki. - Wtedy w pełni zabezpieczalibyśmy miasto, a mieszkańcy nie musieliby na interwencję czekać. Niestety, nas też dotykają braki kadrowe.

Jest jak jest, bo strażnicy pracują także po godzinach (np. przy zabezpieczeniu imprez w mieście). A każde nadgodziny muszą być pracownikom zwrócone. Strażnicy oprócz zmian dziennych pracują przecież też w weekendy oraz święta.

Poza tym korzystają z urlopów, zdarza się im zachorować. Wypełnianie braków kadrowych jest więc dużym wyzwaniem. Ostatnio komendant musiał zorganizować dodatkowy patrol do pilnowania spalonej kamienicy przy ul. Moniuszki. Tak, by do budynku nie wchodziły niepowołane osoby.

- Sporo pracy przysporzyło nam też pilnowanie sklepu z dopalaczami. W nocy mieliśmy wsparcie od policji, ale za dnia już na warcie musiało być dwóch strażników – wyjaśnia Makrocki.

 

Robota za 1.650 zł na rękę

Młodzi, aktywni i zaangażowani kandydaci są mile widziani. Praca ta nie należy do łatwych, ale strażnikom zapału nie brakuje.

- Jestem dla nich pełen podziwu. Wcześniej pracowałem w policji i w służbach specjalnych, więc widzę, że tu robią dobrą robotę. Strażnicy muszą pracować często w trudnych warunkach, na deszczu, w mrozie. Spotykają się w swojej pracy z różnymi, nie zawsze przyjemnymi reakcjami ludzi. Czasem nawet z niebezpiecznymi sytuacjami – mówi szef SM.

Komendant przyznaje, że stara się tworzyć w komendzie dobrą atmosferę.

- Zawsze staję po stronie swoich ludzi. Wiedzą, że mogą na mnie liczyć. To ważne, by nie brakło im motywacji do tej trudnej pracy. Tym bardziej, że zarobki są niskie - mówi.

Szeregowy strażnik, który zaczyna służbę, dostaje na rękę 1.650 złotych.

- Walczyłem o podniesienie pensji. Szanuję pracę urzędników pracujących za biurkiem, ale nie rozumiem, czemu strażnik - urzędnik pracujący w terenie - ma zarabiać dużo mniej – dodaje komendant.

Tomasz Makrocki pomysłów ma dużo, ale niewiele środków do ich realizacji.

- Chciałbym mieć eko-patrol, który zajmowałby się wyłącznie sprawami związanymi z zanieczyszczaniem środowiska. Niestety, ze względu na brak ludzi, teraz ten wyszkolony patrol jest wykorzystywany do wszystkich interwencji. A do wyłapywania bezdomnych zwierząt miasto korzysta z usług firmy zewnętrznej. Gdybyśmy mieli odpowiednią liczbę osób i dostosowany do tego samochód, też chętnie byśmy to sami robili, tak jak robi to Animal Patrol Straży Miejskiej w Łodzi – przyznaje szef SM.