Przyznaję – miałem spore wątpliwości. The Dreadnoughts to zupełnie nie moja bajka stylistyczna. Chuligański punk rock, wzburzony i zmącony folkowym brzmieniem, to muzyczny koktajl, który wywołać może u odbiorcy potężnego kaca. I choć wtorkowy występ kanadyjskich korsarzy w Rock Fabryce zły do szpiku kości nie był – zawiodłem się na ich występie i to nie na żarty.
Najjaśniejszym punktem całej imprezy były supporty. Na pierwszy ogień zespół z Pabianic – &inni. Jedna z najbardziej obiecujących kapel z naszego miasta po raz kolejny udowodniła, że posiada papiery na poważne granie. Zespół dał krótki, zwarty, żywiołowy koncert – taka piguła energetyczna, po której tempo przyśpiesza w szybkim funkowym rytmie. Oprócz znanych już publiczności kawałków, takich jak „Prawda historyczna”, „To jeszcze nie wszystko” i „Mengele” – formacja zaprezentowała jeden zupełnie nowy, premierowy utwór „Substytutki”, utrzymany w quasi-britpopowej konwencji. Po nich na scenie zaprezentowała się formacja ADHD Syndrom, która pomimo początkowych problemów technicznych, dała dobry występ. Dosadnie osadzone w street punkowej stylistyce granie, z każdym kolejnym numerem porywało do zabawy coraz to większe grono pabianickiej publiczności.
Po dłuższej przerwie przyszedł w końcu czas na główną atrakcję wieczoru – kanadyjskie The Dreadnoughts. Repertuar koncertowy zespołu ukierunkowany był na promocję najnowszej płyty – Polka’s Not Dead. Najlepiej w przekroju całego widowiska wypadł rozpędzony fiński fokstrot, czyli Goblin Humppa. Niestety, większość kompozycji Kanadyjczyków przepłynęła, a właściwie „przedryfowała” gdzieś zupełnie obok mojej osoby. Oczywiście można było poskakać, pohulać po sali, ale po takim występie emocje szybko opadają, a w głowie pozostaje emocjonalna pustka. Wydawało mi się, że The Dreadnoughts to kapela, która obezwładni mnie siłą swych pirackich dział, porwie punk rockowym żywiołem. Mocno zdziwiłem się, że chcieli mnie ująć ciepłym słowem. Koncert był przegadany i w ogólnym rozrachunku wypadł bardzo przeciętnie. Oczywiście nie zamierzam ukrywać tego, że panowie na scenie prezentują się efektownie. W szczególności skrzypek, który w zżynanie swojego smyczka angażował się bardzo mocno, ale czy to ma mieć wpływ na jakość i efektywność całego koncertu? Szczerze wątpię. Zdaję sobie sprawę z tego, że takiej formacji nie powinno się rozliczać z warsztatu instrumentalnego, ale podczas grania na żywo pewną dozę profesjonalizmu w tej materii należy zachować. Wygadanie i luz sceniczny nie zatuszuje innych braków. Publiczność okazała się bardziej wyrozumiała od mnie i wywołała zespół na bis, który przez problemy techniczne zakończył się przedwcześnie. Może to i lepiej – bardzo słabe zakończenie kiepskiego koncertu.