Vader stanowi nieodłączną cześć historii muzyki metalowej nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Czy potrafisz oszacować, kiedy to nastąpiło - co można nazwać punktem zwrotnym w waszej karierze?

  Peter: Takich „punktów zwrotnych” było w naszej historii kilka. Trudno rzec, który był najważniejszy. Podam więc kilka faktów: w '83 poznałem Zbyszka Wróblewskiego i razem założyliśmy Vader. Pierwsze próby, pierwsze występy, ale i pierwsze roszady personalne. W 1988 r. do zespołu dołącza Docent. Rok później nagrywamy w studio Olsztyn pierwsze oficjalne demo ("Necrolust"). W tym samym roku poznaję Mariusza Kmiołka, który zostaje menadżerem zespołu. Rok później nagrywamy kolejne demo „Morbid Reich”. Dzięki tej płycie podpisujemy kontrakt z brytyjską wytwórnią Earache Rec. Kolejną ważną datą jest rok 1993 - wypuszczamy pierwszą płytę zespołu i wyruszamy w światową trasę u boku takich sław, jak Bolt Thrower, Deicide czy Suffocation, a w Polsce z Proletariatem. Ten rok był tak naprawdę przełamaniem pewnych granic i stereotypów zarówno w kraju, jak i na świecie. Rozstanie z Docentem w 2005 r. i EP’ka „The Art Of War”. Dla mnie osobiście był to okres z jednej strony obaw, z drugiej wiary w przyszłość.

Nagrywanie i tworzenie to bardzo wyczerpujące zajęcie. Czy "zawód" muzyka nadal sprawia Ci radość?

Peter: Nie można tworzyć, nie czując w tym pasji. Zawsze jest niebezpieczeństwo rutyny, zwłaszcza kiedy coś robisz „zawodowo”- czyli poświęcasz temu cały swój czas. Ja jednak zawsze marzyłem o tym, bym mógł skupić się wyłącznie na zespole i muzyce. Celem moim był Vader, a nie kariera - więc i pasja wciąż płonie. Jeśli mam dziś chwilę zwątpienia, to nie w zespół i mnie samego, a raczej w to, co się dzieje z tzw. biznesem i co tenże robi z fanami. Praca w Vader to bardzo ciekawe i inspirujące życie, ale skłamałbym mówiąc, że łatwe. To niekończąca się walka z przeciwnościami (i to niekoniecznie tylko tymi losowymi) i życie w biegu na walizkach.

Jaki był najgorszy moment w karierze zespołu?

Peter: W zasadzie wspomniałem już o tym wcześniej. Rozstanie z Doc’em było dla mnie dużym szokiem i wyzwaniem. Musiałem wybierać między kolegą i współtwórcą sukcesu kapeli, a jej przyszłością. Moja walka o Krzyśka trwała kilka długich lat. Nie udało się. Był to jedyny moment, kiedy nie wiedziałem, jaka będzie przyszłość Vader. Wiedziałem, że na pewno będzie, ale nie wiedziałem jaka. Dopiero kiedy do składu dołączył Daray i kapela dostała kopa - wszystkie wątpliwości prysły. To tak jakbyś w swoim ulubionym historycznym samochodzie wymienił silnik na współczesny, nowy. Chciałoby się mieć ten „oryginalny” ale... ten chodzi lepiej, sprawniej. Do tego nie ma wpływu na wygląd i dostojność całości.

Powiedz coś więcej o nowej płycie zespołu, która lada dzień będzie miała swoją premierę. Do którego waszego poprzedniego albumu jej najbliżej? Czy w ogóle pokusisz się o takie porównanie?

Peter: Nie cierpię porównań! Pozostawiam to fanom i dziennikarzom. Płyty Vader zawsze powstawały naturalnie. Wpływ na nie miał i czas, kiedy powstawały i nastój twórczy całego zespołu. Nie zwykłem tworzyć „w jakimś celu”, czy oglądając się za siebie. Muzyka to własne przemyślenia, emocje zaklęte w dźwięki i słowa. Dla jednych zrozumiałe - dla innych nie.

Nowa płyta nosić będzie nazwę Welcome To The Morbid Reich. Można powiedzieć, że zataczacie nią niejako koło - co nowego przynosi ten album?

Peter: To nowy Vader i nowe czasy. Pamiętaj jednak, że zespół za chwilę rozpocznie trzecią dekadę aktywnej działalności. Nawiązania do stylu i przeszłości są tu więc jak najbardziej naturalne. Nie ma jednak żadnego „zataczania koła”, a nowa płyta ma z demo z 1990 roku wspólne tylko dwa wyrazy: Morbid i Reich.

Czy miałeś konkretną wizję nowego materiału? Konkretny punkt wyjścia, na którym oparłeś całą wymowę najnowszego wydawnictwa?

Peter: Album, choć ma jakiś przewodni temat czy myśl, nie jest żadnym konceptem czy ukazaniem konkretnej wizji. Vader bazuje na wyobraźni oraz intelekcie odbiorcy. To jakby fikcja, opowiadania mocno oparte w realiach naszego współczesnego świata. Myślę, że jestem po trosze niczym współczesny La Fontaine. Każdy utwór czy tekst ma w sobie konkretną historię. Interpretacja jest tu jednak kluczem! Odbiorca wcale nie musi widzieć tego samego, co widział twórca.

A jak przebiegała sama sesja nagraniowa do płyty? Nowi ludzie w zespole to i metody pracy nad płyta, zapewne się zmieniły - czym ta sesja różniła się od poprzednich?

Peter: Nie różniła się aż tak, by węszyć tu jakieś rewolucje. Między kolejnymi etapami powstawania płyty robiliśmy sobie około tygodniowe przerwy. Bębny, linie gitar, wokal czy solówki...potem miks. Zbliżyło to pracę do naturalnego powstawania kawałków nie eliminując spontaniczności - tak dla mnie ważnej na etapie tworzenia. Ja nagrywałem swoje kompozycje, Pająk swoje. Podobnie było wcześniej z Mauserem i jego kawałkami. To przyspiesza i lepiej organizuje sam proces nagrywania. Potem i tak wykonanie zależy od sprawności całego zespołu. Są zwolennicy „męczenia materiału”, przetwarzania i perfekcji przygotowania przed wejściem do studia. Świadczy to jedynie o braku zrozumienia samej sztuki. Poza tym: "to, co dla jednych jest sufitem dla innych jest podłogą".

Wszystkie liryki na płycie wyszły spod twojego pióra - co stanowiło inspiracje przy pisaniu tekstów?

Peter: Prawie wszystkie. Dwa teksty są autorstwa (czy raczej współautorstwa) Harry Maat’a. Mojego Kolegi z Holandii. Jego utwory zostały przez mnie zmienione i dostosowane do tego stopnia, że można powiedzieć, że pozostały głównie tytuły. Miałem, jak nigdy dotąd tak wiele do powiedzenia. Nie zdarzył mi się to dawno, że słowa same wychodziły mi spod ręki. Świat wokół to ogrom inspiracji... A działo się bardzo dużo w ostatnich kilku latach.

Zwiedziłeś kawał świata. Zastanawiam się czy widzisz dla siebie lepsze miejsce do życia, niż Polska?

Peter: Osiem lat temu znalazłem swoje miejsce na Ziemie, gdzie mieszkam z moją rodziną. Wystarczająco daleko od cywilizacji by czuć się wolnym i wystarczająco blisko by nie być odizolowanym. Nie chcę innego miejsca! Wolę tam jeździć, odwiedzać...a potem wracać do siebie.

Jak przedstawia się wasz repertuar koncertowy? Czego może spodziewać się pabianicka publiczność?

  Peter: Nie będzie to jeszcze trasa promująca nową płytę, a więc zagramy zapewne jeden - znany już z internetu – utwór. Będzie spora mieszanka naszych hitów. Będzie można także zobaczyć po raz pierwszy w pełnym repertuarze Vader w nowym składzie, z Jamesem Stewartem za bębnami. Debiut będzie dzień wcześniej w Katowicach, ale ze względu na festiwalowy charakter imprezy na pewno nie zagramy więcej niż 40 minut. W Pabianicach będzie to pełny set koncertowy. Promocyjna trasa „Welcome to the Morbid Reich” planowana jest pod koniec października, a w Polsce dopiero na wiosnę 2012. Tak więc te kilka koncertów sierpniowych to ostatnia okazja by zobaczyć Vader na żywo w tym roku. Zapraszam!