Miejsce urodzenia strażaka Jerzego Kulickiego wyznaczył… pożar. W ogniu ucierpiał pabianicki szpital, dlatego Jurek przyszedł na świat w Zgierzu. Czy jako chłopiec marzył o strażackim hełmie? Otóż… nie. Jurek całe dnie szalał na podwórku, razem z kolegami właził na drzewa, strzelał z procy.

- Na polach przy pętli tramwajowej były kopce z ziemniakami. Podkradaliśmy parę i piekliśmy w ognisku. Do domów wracaliśmy umorusani i szczęśliwi. Miałem wtedy siedem lat.

Do straży pożarnej trafił przypadkiem.

- Wybrałem się ze znajomymi do Świnoujścia na wakacje po technikum. Nie dostaliśmy się na AWF w Warszawie, bo były tabuny chętnych. Czekało nas wojsko. Wtedy jeden z kolegów powiedział coś o szkole strażaków w Poznaniu. Pojechaliśmy wszyscy, żeby złożyć papiery. Spośród siedmiu kolegów dostałem się tylko ja.
 To była Szkoła Chorążych Pożarnictwa. Drylem, regulaminami i tzw. ściganiem młodych niewiele różniła się od wojska. Kulicki dostał zdrowo w kość.

- Wstawaliśmy o szóstej. Pół godziny później biegaliśmy na zaprawie, nawet po śniegu. Codziennie sprawdzali porządek, była musztra, lekcje, prace gospodarcze nierzadko do północy. Żadnych prywatnych rzeczy, zdjęć dziewczyn. To kształtowało charaktery.

W rodzinie Kulickich jest tradycja noszenia munduru. Ojciec Jerzego był żołnierzem.        

- Miał szesnaście lat, gdy poszedł na wojnę. Nie opowiadał zbyt wiele, ale wiem, że tata widział śmierć, doznał uczucia głodu, zimna, spania w deszczu. To dało mu ogromną dojrzałość – opowiada syn. - W 1945 roku pod Poczdamem był ranny.
 Szkoła przygotowała Kulickiego do strażackiej służby. W wieku 26 lat został dowódcą zmiany – wcześnie jak na chorążego. Służył w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej przy ul. Rudzkiej w Łodzi. Od tamtej pory brał udział w grubo ponad 1000 akcjach. Jeździł do wypadków drogowych, pożarów, wynosił z ognia ludzi i zwierzęta. Latał i nurkował – w jednostce płetwonurków i ratownictwa wysokościowego.
- Podczas akcji ratunkowych i powodzi lataliśmy śmigłowcami. Największą frajdą były przeloty na długiej linie uwieszonej pod helikopterem – wspomina.

Wtedy wraz z kolegami z jednostki Kulicki wspiął się na kościół Najświętszej Maryi Panny przy ulicy Zamkowej. Malowali elementy wymagające renowacji.


Wciąż nie ma dość

W maju organizował nad Dobrzynką czwarte zawody strażaków. Macza palce w przygotowaniu półmaratonu i maratonu „Leśna Doba”. Promuje bieganie i nordic walking. Kiedy 20 lat temu biegał po lesie karolewskim, ludzie spoglądali na niego jak na dziwoląga. W 40. urodziny Kulicki pokonał pierwszy w życiu maraton.
- Całe życie jestem harcerzem – deklaruje. - Obozy w Bieszczadach, mycie się w lodowatym potoku, to nauczyło mnie zaradności. Na obozie poznałem przyszłą żonę. Miałem wtedy piętnaście lat, ona była rok młodsza.

Jeździł na mistrzostwa świata strażaków do Hong Kongu, Adelajdy, Liverpoolu. Przyglądał się zawodom w Szczecinie i Toruniu. Rok później sam zorganizował zawody w Łodzi, a pięć lat później – przy Centrum Handlowym Echo w Pabianicach.

- Rywalizacja opiera się na pięciu zadaniach, jakie strażacy najczęściej wykonują podczas prawdziwych akcji: wbieganiu po schodach z ciężarem, wciąganiu sprzętu liną, rozbijaniu przeszkód młotem, biegu z liną gaśniczą i gaszeniu pożaru. Na koniec trzeba wydostać ofiary z płomieni. A wszystko to w pełnym wyposażeniu strażaka ważącym dwadzieścia kilogramów – wymienia pabianicki strażak.

Kulicki poznał Paula Davisa - twórcę i pomysłodawcę FCC. W USA Davis organizuje zawody od 27 lat.

- Przyjechał do Polski. Uścisnąłem mu rękę i spytałem, czy udzieli nam licencji na organizowanie takich zmagań u nas – wspomina. – Odpowiedział, że bardzo go cieszy nasza inicjatywa. Tak powstała Fundacja FCC Poland, która jest przedstawicielem Paula Davisa w Polsce i Europie.
Przed rokiem Kulicki wraz z Fundacją Firefighter Combat Challenge Poland organizował mistrzostwa Europy w Łodzi. Startowali zawodnicy z 14 krajów.

- Chciałbym, by podobne zawody w Pabianicach były eliminacjami Pucharu Polski – snuje plany. - Marzy mi się, by zwycięzcy mogli pojechać na mistrzostwa świata do USA, które organizuje Paul Davis.

Kulicki sam startował w maratonach i wyczynowo wbiegał na wieżowce. W Nowym Jorku wbiegł na 83. piętro Empire State Building, pokonując 1576 schodów. 39-letniemu Kulickiemu zajęło to niewiele ponad 18 minut. Zajął 3. miejsce wśród strażaków. W Bostonie wbiegł na 60. piętro wieżowca jako pierwszy ze strażaków.


Kulicki radzi, by szukać w życiu czegoś, co daje zadowolenie i szczęście. Czekając na sprzyjające okoliczności, człowiek gnuśnieje, a za niepowodzenia obwinia wszystkich. Tymczasem trzeba zaczynać od małych kroków.

- Ważne, by otaczać się ludźmi z pozytywną energią, którzy dają przykład, że można – mówi.

Przykład? 79-letnia kobieta, która podczas biegu „Leśna Doba”, z kijami nordic walking przeszła ponad 104 km w dobę, z uśmiechem meldując się na mecie. Zwycięzca tego rajdu pokonał w 24 godziny 221 km.

- I ktoś mi powie, że czegoś nie można? Jeśli tak powie, to nie mamy o czym gadać – śmieje się Kulicki.


Wspomnienia z domu Wielkiego Brata

Czy służba w straży pożarnej wymaga większej odwagi niż występ w telewizyjnym reality show? „Bez wątpienia” – kwituje Kulicki. Wie o czym mówi, bo w 2001 roku wziął udział w programie „Big Brother”. Uczestnicy tego programu byli na ustach całej Polski.


- W „Big Brotherze” byliśmy zamknięci za szybami. Nie mieliśmy pojęcia, co dzieje się po drugiej stronie – wspomina Kulicki. - Było sielsko, jak wśród znajomych. Realizatorzy mieli mnóstwo materiału filmowego, każdego z nas pokazali, jak chcieli.


Ze szklanego więzienia Kulicki wyszedł tydzień przed finałem. A i tak zderzył się z popularnością, jaką daje telewizja.
- Nie byłem na to przygotowany – mówi. - Życie po programie oznaczało częste pojawianie się w telewizji i wyjazdy na festyny w roli maskotki.

Na fali popularności występował w reklamach. Ludzie rozpoznawali go.
- Ciężko było zrobić zakupy w Pabianicach, bo wiele osób przyglądało się uważnie, co mam w koszyku – wspomina.


Jak jest na emeryturze?

 Sześć lat temu Jerzy Kulicki został zastępcą dowódcy jednostki strażackiej w Łodzi - czyli… pracownikiem biurowym.
- Biurko, tony papieru, segregatory, narady. To nie był mój świat – zwierza się.

Do tego dzieci Kulickich już wyfrunęły z gniazda. Młodszy syn, Maksymilian, podróżuje po świecie, jest stewardem na statku wycieczkowym pod banderą francuską. Starszy syn został grafikiem komputerowym, choć tata marzył, by poszedł w jego ślady. Pocieszeniem zawodowym Jerzego jest siostrzeniec – oficer straży pożarnej.


W maju Kulicki przeszedł na strażacką emeryturę. Co go czeka?
 - Jeszcze nie poczułem, że jestem emerytem - odpowiada. - Choć, przyznaję, mam działkę i grządkę z warzywami, jak na emeryta przystało.


Duże nadzieje wiąże z Fundacją FCC Poland.
- Moim celem jest zorganizowanie kolejnej edycji zmagań FCC w Łodzi i Pabianicach – mówi.

 Marzy mu się cykl zawodów o Puchar Polski pod patronatem komendanta głównego PSP, a także włączenie się do działań FCC na Ukrainie.

- Choć jestem na emeryturze, to w głowie nadal jestem strażakiem – deklaruje Kulicki. - Bo strażak to nie zawód, to stan umysłu.