To nie była chwilowa fanaberia, eksperyment czy sposób na zwrócenie uwagi na siebie.

- Po prostu miałam taki impuls. Zwyczajnie nie wytrzymywałam już w butach – opowiada Marysia. - Przerabiałam klapki, szpilki i inne fasony poszukując butów, w których czułabym się dobrze. Nie do końca rozumiałam, o co w tym chodzi, co się dzieje. Ale w momencie, gdy zdjęłam buty, poczułam, że to jest dokładnie to, czego szukałam.

To był odważny i niestandardowy krok. Nic zatem dziwnego, że odbił się szerokim echem w rodzinie, wśród znajomych, a nawet przypadkowych przechodniów. Padały pytania, czy to wygodne, zdrowe, bezpieczne.

- Takie reakcje są jednak dla mnie bardzo pozytywne, bo gdy ktoś pyta, to nie ocenia. Jest po prostu zaciekawiony, skąd taka decyzja – dodaje Marysia. - Padały też pytania, czy nie jestem w sekcie, czy moje chodzenie boso nie ma czasem związku z jakąś pokutą.

Odpowiedź jest prosta, niepodszyta żadną wydumaną filozofią czy modą.

- Po prostu lubię tak żyć - zapewnia pabianiczanka. - To mi odpowiada. Gdy tak to przedstawiam, często słyszę od ludzi, że mi zazdroszczą, że sami chodzą po domach boso lub ściągają buty na łąkach czy trawnikach wokół swoich posesji. Ale przecież nie muszą zakładać butów. To nasza decyzja, jaki chcemy mieć rodzaj połączenia z ziemią i ze sobą.

Bosonogiej Marysi niestraszne jest zimno, deszcz czy kamienie na drodze. Na buty nie wydaje. Ma oczywiście parę butów, ale tylko na najgorszą pogodę.

- Boso chodzę przez cały rok – zapewnia. - Wyjątkowe sytuacje to te, gdy temperatura spada mocno poniżej zera albo na chodnikach zalega pośniegowe błoto z solą i inną chemią. Wtedy zakładam buty dla swojego bezpieczeństwa. Nie chcę się narażać, bo to po prostu nie jest zdrowe.

„Pierwsze koty za płoty”

- To był bardzo gorący dzień, gdy po raz pierwszy zdjęłam buty i poszłam do miasta boso. To było w Łodzi – wspomina kobieta.

Jakie wrażenia?

- Cudowne, nieznane doświadczenie, trudne do opisania słowami. Po prostu byłam zachwycona – wspomina. – Oczywiście miałam jakieś obawy, pojawiały się myśli typu, co ludzie powiedzą. Z tyłu głowy był mały dyskomfort, ale jakie to ma znaczenie. Ludzie przyglądają się i będą się przyglądać, bo ktoś ma blond albo czarne włosy, może za długą sukienkę. To naturalne, jeżeli żyjemy wśród ludzi, to mniej lub bardziej skupiamy na sobie uwagę.

Kto ma ochotę spróbować chodzić na bosaka, niech ściąga buty latem.

- Jest ciepło, co daje stopom i organizmowi przestrzeń do przyzwyczajenia się do zmieniających się warunków pogodowych – zapewnia pabianiczanka. - Gdyby ktoś chciał iść w tym kierunku, to polecam ciepłe miesiące.

Warto zacząć od paru minut bez obuwia i w miejscach, gdzie czujemy się komfortowo.

- Tu nie chodzi o to, żeby przełamywać od razu wszystkie schematy. Nie trzeba też iść na wojnę ze sobą - zapewnia. - Gdy zaczyna się małymi kroczkami, to któregoś dnia człowiek nawet nie zauważy, że poszedł boso na drugi koniec Pabianic albo przeszedł po trawniku i nic mu nie weszło w stopę, nic się nie stało. Nagle okazuje się, że stopy „widzą”, czują, zaczyna rozwijać się intuicja. Chodzenie boso rozwija też kreatywność.

Boso i co dalej...

Zdjęcie butów to był wstęp do życiowych zmian i zmiany perspektywy.

- Chodzenie boso to najprostsza droga do siebie – zapewnia Marysia. - To w jakiś sposób odziera nas z wyobrażeń o sobie i pomysłów, jakie mamy na siebie i swoje życie, weryfikuje je. Wiele spraw po prostu się upraszcza. Odpadają kwestie, co wypada, a czego nie wypada. Chodzenie boso poza własną strefą komfortu powoduje, że człowiek staje się bardziej wyważony.

Najlepsza jest równowaga.

- A w życiu bywa różnie, górki przeplatają się z dołkami – mówi Marysia. - Gdy chodzimy boso, nawet jak trochę rozbujają nas emocje czy okoliczności, prościej jest wrócić do równowagi. Łatwiej utrzymać harmonię, kontakt ze sobą i światem wokół.

Zdaniem pabianiczanki chodzenie boso jest też dobre dla osób, które są nieśmiałe, trochę zamknięte w sobie.

Antidotum na stres

- Zdjęcie butów sprawia, że stres opuszcza nasze ciało – zapewnia. - To permanentny odstresowywacz. To też nas wzmacnia, podnosi odporność, równoważy działanie systemu nerwowego. Sprawia, że czujemy się stabilniej.
Tego, czym się dzieli, Maria nie wyczytała w książkach, tylko doświadczyła na własnej skórze.

- To są moje obserwacje. Nie dorabiałam sobie do tego ideologii – zapewnia. – Nie zakładałam, że jak będę chodziła boso, coś konkretnego zmieni się w moim życiu. To po prostu tak zwyczajnie się działo.

Nieważne gdzie, ważne, że boso. Po asfalcie, chodniku czy trawie w parku.

- Byłam perfekcjonistką, a zdjęcie butów wyleczyło mnie z tego – dodaje Marysia. - Brud przestał być taki straszny. Ta sytuacja konfrontuje nas z takimi naszymi stronami, które nie zawsze chcemy zaakceptować. Można wyleczyć się z przywiązywania wagi do chorobliwej czystości, z potrzeby bycia idealnym. Czasem warto mieć brudne stopy, a uratować swoje serce.

Chodzenie po szyszkach, patykach, kamykach już nie boli.

- Z upływem czasu stopy przyzwyczaiły się do podłoża – zapewnia Maria. - Moje były zawsze bardzo wrażliwe, tak samo jak ciało. Po prostu byłam osobą bardzo wrażliwą. Chodzenie boso nie sprawiło jednak, że ja tę swoją wrażliwość utraciłam, ale ona nie jest już taka dokuczliwa. Duża wrażliwość potrafi odebrać radość życia.

Marysia boso chodzi od 5 lat. To był też moment, gdy przeprowadziła się do Pabianic.

- Jestem rodowitą łodzianką - opowiada. - Ale moje rodzinne miasto trochę zaczęło mnie „wypychać”. Przez jakiś czas mieszkałam w Warszawie, w górach, siedem lat w Anglii. Gdy postanowiłam, że wracam do kraju, pojawiły się Pabianice. To takie zielone miasto, przyjemnie się tu mieszka. Pabianice przyjęły mnie ciepło, nie pomyliłam się co do tego miejsca. Spotykam tu miłych ludzi i nie mówię tego z grzeczności.

Ulubione miejsca Marysi to pabianickie parki. Ale tym szczególnym jest park Zielona Górka.

- To stary park z ciekawą historią i starymi drzewami – dodaje. - Moja przyjaźń z nim rozpoczęła się od sprzątania.

Przychodziła tu pospacerować, ale ilość leżących śmieci sprawiła, że nie było przyjemnie. Teraz się poprawiło.

Bliżej natury, bliżej drzew

- Myślę, że wszyscy rodzimy się z miłością do drzew. Ja miałam to szczęście, że nawet w Warszawie mieszkałam w zielonej okolicy, zawsze blisko parków, drzew – opowiada pabianiczanka.

Marysia z zawodu jest terapeutką SPA. Ma za sobą lata pracy przy fotelu do masażu. Teraz maluje i śpiewa.

- To dwie unikatowe metody terapeutyczne, które stworzyłam – opowiada. - Moje akwarelowe prace przedstawiają drzewa. Obrazy inspirowane są naturą. Energię roślin przenoszę na papier przy pomocy farb i pędzelka.