Na furmankę wiozącą węgiel ulicą Leśną (dziś ul. 20 Stycznia) napadli mieszkańcy okolicznych domów. Powód? Podczas tęgich mrozów skończył się im opał i marzli. Kosze z węglem rabusie rozkradli, a furmana ciężko pobili. Wystraszone konie same wróciły do stajni, wioząc nieprzytomnego właściciela, który o mały włos zamarzłby na wozie. Policja jest na tropie sprawców – podała prasa. „Wożenie w obecnych czasach fury z węglem jest niebezpieczne” – ostrzegał „Express Wieczorny”. „Lepiej w nocy wozić dorożkami węgiel ukryty w workach”.

Na sąsiedniej stronie gazety ukazała się informacja, że wysłane ze Śląska pociągi z węglem, pod Łodzią przymarzły do szyn.

Nie lepiej było w Warszawie, gdzie 16 lutego 1929 roku przed składem węgla przy ulicy Dzikiej tłum 1.500 osób natarł na zaryglowaną bramę. Napastnicy poturbowali posterunkowego policji, który strzegł państwowego węgla. W obronie życia policjant zranił bagnetem Szmula Lejberowicza i Joska Czosnka. „W składzie węgla przy ul. Cichej 71 zatrzymano handlarza, niejakiego Judę, za podburzanie tłumu do rozbicia składu opału” – donosił „Express Wieczorny”. W Pabianicach przed składami długie kolejki ustawiały się już o godzinie czwartej nad ranem.

Tak srogiej zimy nie było od dwustu lat. W Warszawie termometry pokazywały minus 37 stopni Celsjusza, na Śląsku i w Prusach – minus 40, w Wiedniu – minus 34. Pod Rabką było minus 46 stopni C.

„Wszystkie kartofle przemarzły, padły cielęta, w studniach zamarzła woda, nie działają telefony” – pisał „Express”. Ludzie rzucili się do sklepów, robić zapasy jedzenia. Wkrótce zabrakło mąki, cukru, smalcu, kaszy, kapusty, zapałek i świec.

„Z Mińska donoszą, że nad miastem przeszła niebywała w dziejach fala zimna. Mróz sięgnął 60 stopni poniżej zera” – odnotował „Kurier”. „Poczęły krążyć pogłoski o bliskim końcu świata. Urzędowe źródła podają, że handlarze drewna rozpuścili pogłoski, iż stacje meteorologiczne zapowiadają jeszcze kilka miesięcy mrozów. W ten sposób chcą podbić ceny”.

 

Stal pęka jak zapałka

Jak podawały gazety z 2 marca 1929 roku „we Wrocławiu na skutek 32-stopniowego mrozu pękł most żelazny. Przęsła pochyliły się. Natomiast w Błaszkach miał miejsce wypadek odmrożenia uszu, któremu uległ Chaim Zilberszpic. W czasie silnego mrozu Zilberszpic przybył pociągiem do Blaszek. Ponieważ o tej porze nie było żadnego połączenia z miastem udał się pieszo do znajomych, zamieszkałych kilometr poza miastem. Gdy przybył do mieszkania, stała się rzecz straszna. Oto uszy jego, okryte szronem w czasie nacierania zupełnie odpadły, pozostawiając po sobie otwarte rany. Wezwany lekarz zarządził umieszczenie Zilberszpica w szpitalu”.

Już trzeciego dnia mrozów w Pabianicach zabrakło mleka i pieczywa. Lichwiarze wyśrubowali ceny chleba, jajek, mięsa, ziemniaków, węgla i drewna na opał.

„Gazeta Pabjanicka” informowała: „Komunikacja towarowa została zredukowana o 80 proc. Popękały szyny kolejowe. Ceny węgla wzrosły z 4 zł 50 gr za korzec do 8 zł, a gdy i za tę cenę opału nie było, po cichu sprzedawano go po 10 zł. Widząc groźną sytuację, Magistrat zarekwirował wszystkie transporty węgla, jakie przybyły na stację towarową przy ulicy Łaskiej”.

Władze miasta zamknęły szkoły i obniżyły podatek kinom, które podczas mrozów poniosły dotkliwe straty. Zamknięto cmentarz, bo w zamarzniętej ziemi grabarze nie dawali rady wykopać nawet płytkich grobów. „Aby dać możność ugrzania się biednym ludziom, na placach publicznych Magistrat ustawił piece z żarzącym się koksem. Piece te ściągają gromady przechodniów” – donosiła „Gazeta”.

Władze szykowały uliczne kuchnie, by wydawać gorącą herbatę – jak w skutym mrozem Wiedniu.

Studnie zamarzły, a strażakom zamarzała woda w konnych beczkowozach. Akurat wtedy, gdy z powodu nieostrożności podczas palenia w piecach wybuchało rekordowo dużo pożarów mieszkań. „W mieście pojawiło się kilkunastu nosiwodów, którzy korzystając z sytuacji, żerują na lokatorach, żądając za wiaderko wody 80 groszy” – donosiła prasa. „Największy jednak interes robią dozorcy domów, w których znajduje się woda, biorąc po złotówce za dopuszczenie do kranu”.

 

Uwaga, jedzie czołg!

Nad Dobrzynkę trudno się było dostać i od strony Łodzi, i od strony Łasku. Powód? „Zamiecie śnieżne sprawiły, że wszystkie niemal szosy pokryte zostały grubą warstwą śniegu, utrudniającego w znacznym stopniu komunikację” – podał „Express”. „W związku z tym wydział powiatowy postanowił zakupić samochód - czołg, który przy pomocy specjalnych skrzydeł oczyszczałby szosy ze śniegu i układał go po bokach szosy. Czołg ten, który zakupiony będzie w najbliższym czasie, używany będzie na wszystkich szosach powiatu łódzkiego”.

Do ręcznego odśnieżania dróg władze wyznaczały okolicznych chłopów, płacąc im 4-5 zł dziennie (zgodnie z nową ustawą). Ale chętnych brakowało. Chłopi woleli siedzieć w ciepłych chałupach i doglądać własnej trzody.

Tymczasem mróz rozsadzał rury wodociągowe i gazowe. Na torowisku tramwajowym z Pabianic do Łodzi popękały stalowe szyny. Kursujące przez Pabianice pociągi pospieszne miały opóźnienia sięgające 12-16 godzin.

W pierwszych dniach marca z ulic Pabianic zebrano skostniałe ciała siedmiu żebraków. Biedacy zamarzali nocą. W Warszawie doliczono się ponad stu śmiertelnych ofiar mrozu. Pogotowie pomagało 2.355 mieszkańcom, którzy odmrozili nosy, uszy, ręce, stopy. Tylko w jedną niedzielę w Berlinie mróz zabił 379 osób, w Wiedniu - 400 osób, we Lwowie zmarło 170 osób, a 8 tysięcy miało odmrożeni. W pabianickich piekarniach skończył się opał. „Piekarze sprzedają chleb tylko tym klientom, którzy przyniosą drewno” – ostrzegała prasa. Mnóstwo roboty mieli pabianiccy szklarze, bo w oknach pękły tysiące szyb.

(artykuł z cotygodniowej strony historycznej w papierowym "Życiu Pabianic")