List do redakcji

Dziś ok. godziny 17.30, jadąc rowerem drogą techniczną wzdłuż S14, niedaleko węzła Pabianice Północ, zauważyłem stojący na poboczu samochód osobowy, kawałek dalej zaś, na środku drogi, potrąconego lisa. Zatrzymawszy się, dowiedziałem się od Pani Agaty kierującej samochodem, że zwierzę leży co najmniej od godziny 7 rano, bowiem już wtedy, jadąc do pracy, dzwoniła ona do służb (Straż Miejska, policja) i informowała o tym fakcie. Ponad 10 godzin później (przy czym nie wiadomo tak naprawdę, od kiedy zwierzę leżało na drodze!) sytuacja bez zmian. Plama krwi na asfalcie, zwierzę próbujące się poruszać, jednak z połamanymi łapami bez szans, ogólnie beznadzieja. Pomijam fakt, że mogłoby dojść do jakiegoś fatalnego wypadku chociażby z udziałem nieostrożnych dzieci.

Kobieta wykonywała telefon za telefonem, przy czym za każdym razem miała do czynienia z bardziej wyrafinowaną spychotechniką. Ktoś z gminy podał Pani Agacie nr telefonu "gdzieś tam", gdzie ktoś będzie wiedział, co zrobić. "Gdzieś tam" dali jej numer telefonu do "kogoś tam", kto będzie wiedział lepiej, co zrobić. "Ktoś tam" podczas rozmowy stwierdził, że sytuacja jest nieprzyjemna bowiem... uwaga... zwierzę żyje!

Oczywiście, wiadomo, lepiej mieć padlinę przy drodze, zebrać do worka, zutylizować i po problemie.

Ja w międzyczasie wykonałem telefon na 997, gdzie dowiedziałem się, że owszem, sprawa została rano przekazana gminie, jednak najwyraźniej ta nie zaangażowała się zbyt mocno. Tutaj oczywiście podkreślę, że nie liczyłem na to, iż przyjedzie patrol policji, wrzuci futrzaka na tylne siedzenie i wywiezie na komendę. Zgłoszenie otrzymali, przesłali dalej. A gmina.... nic.

Dopiero po dogłębnym wytłumaczeniu dyżurnemu co, gdzie i jak, oraz 15 telefonach Pani Agaty ok. godziny 18 przyjechał przedstawiciel gminy i zabrał zwierzę z drogi do lecznicy (wcześniej jednak będąc również zaskoczonym, iż lis żyje). Zwierzę ostatecznie zostało poddane obserwacji.

Podsumowując: 10 lub więcej godzin męczarni zwierzęcia, dziesiątki obojętnie przejeżdżających obok samochodów, które ledwo hamowały przed zwierzakiem, plama krwi na asfalcie i co najważniejsze - zero, albo mniej niż zero reakcji naszych władz! Pomijając to, że ktoś, kto lisa potrącił, powinien był to zgłosić (a nie zrobił tego, bo może się bał, może najzwyczajniej to olał), dwoje przypadkowych ludzi straciło sporo czasu na dzwonienie po całej okolicy (szczególnie Pani kierowca), żeby okazać odrobinę człowieczeństwa.

Po całej akcji dowiedzieliśmy się, że owszem, zwierzę było szukane, ale prawdopodobnie nie po tej stronie drogi. Przy czym należy podkreślić fakt, że odcinek, na którym miała miejsce cała akcja, od wiaduktu na Lutomierskiej do tego prowadzącego do wsi Petrykozy, to ok. 1 km. Taaaaaki odcinek. Czyli ogólnie nędzna próba wybielenia się przez osoby odpowiedzialne za odpowiednie działania.