ad
– Bez pielgrzymki nie mogłabym żyć – mówi pątniczka z Bugaju. – Dzięki niej jestem bliżej Boga.

Aleksandra Szczepanek pierwszy raz pomaszerowała do Częstochowy, gdy miała 16 lat. Był 1951 r.

– Pochodzę z głęboko religijnej rodziny – dodaje. – W pielgrzymowaniu miałam tylko pięć lat przerwy. Wyszłam wtedy za mąż, urodziłam córkę. Do Częstochowy wybrałam się dopiero w 1957 roku.

Od tamtej pory co roku w sierpniu chodzi z pielgrzymami z Pabianic.

Bez pozwolenia

– W 1963 roku w Polsce była epidemia ospy – wspomina. – Najpierw władza ludowa ogłosiła, że pielgrzymka idzie, ale każdy musi się zaszczepić przeciw ospie. Tak też zrobiliśmy.

Ale na kilka dni przed wymarszem pątnicy dowiedzieli się, że pielgrzymki nie będzie.

– Nie dali nam iść – mówi. – Mimo to w małą torbę na ramię spakowałam ściereczkę, mydło i pieniądze. 20 sierpnia rano poszłam do kościoła na mszę świętą.

Po modlitwie pielgrzymi powinni wrócić do domów. Aleksandra Szczepanek nie chciała wracać.

– Z Irką Kurowską poszłyśmy ulicą Grobelną. Dołączył do nas Stefan Łacwik z córką Jolą i tak w czwórkę wyszliśmy na drogę do Dłutowa – opowiada. – Na trasie zobaczyliśmy, że takich grupek jak nasza maszeruje kilkanaście. Nikt nas nie zatrzymywał, więc szliśmy przed siebie.

W Dłutowie pielgrzymów dogonił samochód. Jechali nim księża – proboszcz Stanisław Świerczek i Benedykt Karpiński. Nie mogli iść z pątnikami, ale kilka razy dojeżdżali samochodem do miejscowości, gdzie nocowała pielgrzymka. Tam odprawiali msze. Nielegalna pielgrzymka bez przeszkód dotarła do Częstochowy. Było w niej 60 osób.

– Potem też chodziłam w nielegalnych pielgrzymkach. Księża szli po cywilnemu, udając zwykłych pątników – dodaje. – Władza ludowa nie chciała, byśmy chodzili modlić się na Jasną Górę. Jeszcze na początku lat siedemdziesiątych maszerowali z nami donosiciele i kapusie ze Służby Bezpieczeństwa. Milicja robiła nam zdjęcia. A my i tak szliśmy.

W drodze

– Idę w sandałach i skarpetach, bo to najwygodniejsze obuwie dla pielgrzyma – wyjaśnia. – Wzdymy na stopach raz się robią, a raz nie. Nie ma reguły.

Szczepankowa pakuje do torby śpiwór, bieliznę na zmianę, sweter i przeciwdeszczową pelerynę. Torba jedzie na wozie. Jedzenie kupuje po drodze.

– Jem tylko lekkie rzeczy: jogurty, soki marchewkowe i 3–minutowe zupy – wylicza.

Na drogę bierze 300 zł. Tyle wystarcza na skromne posiłki i noclegi. Za łóżko do spania trzeba płacić od 5 do 10 zł.

– Od 30 lat na przystanku w Grocholicach nocuję u państwa Henich. To wyjątkowo dobrzy i życzliwi ludzie – zapewnia. – Nie biorą pieniędzy za nocleg i na dodatek dobrze nas karmią. Kiedyś pani Henichowa nasmażyła kotletów schabowych. Wielka serdeczność spotyka nas też w Strzelcach Wielkich. Tam czeka gorąca zupa i ciasto.

Zawsze z intencją

– Zawsze szłam w intencji ojczyzny. W tym roku modliłam się, żeby nie sprzedawali naszej polskiej ziemi – mówi pani Ala. – Proszę o wiarę w mojej rodzinie, modlę się za obie wnuczki. Dziękowałam też za pielgrzymkę Ojca Świętego do Polski.

Podczas pielgrzymki Aleksandra Szczepanek przeżywa odnowienie. Wraca do Pabianic pełna nowej energii.

– Bywało, że podczas marszu byłam chora, słaba i kręciło mi się w głowie. Nie mogłam iść, to siadałam na wozie i jechałam – wspomina. – W drodze czuję się bliżej Boga. Podejmuję postanowienia, a potem po powrocie widzę jak zmienia się moje życie. Jestem spokojniejsza, życzliwsza ludziom i pierwsza wyciągam rękę na zgodę.

W zeszłym roku z okazji 45. pielgrzymki pątnicy wręczyli Aleksandrze Szczepanek pamiątkowy dyplom.