Ma 24 lata, studiuje informatykę na Politechnice Łódzkiej. Podczas wakacji wyruszył w najdalszą wędrówkę swego życia. W ciągu czterech tygodni samotnie przemaszerował Polskę: od Pienin do Bałtyku.

Zanim tego dokonał, nie jeździł tramwajami i miejskimi autobusami.

– Z ulicy Świętokrzyskiej, gdzie mieszkam, do szkoły przy św. Jana chodziłem pieszo. Zabierało mi to 20 minut. Polubiłem piesze wędrówki – mówi „chodziarz”.

Polska w 25. kawałkach

Do podróży przez Polskę przygotował się solidnie. Z Internetu ściągnął mapy, na których wyznaczył trasę wędrówki.

– Wybrałem najkrótszą drogę, z ominięciem dużych miast i ruchliwych dróg – tłumaczy.

Map było 27 – tyle, ile zaplanowanych dni wędrówki. Michał zadbał też o nogi. W turystycznym sklepie kupił dwie pary butów przystosowanych do wędrówek. Dał za nie 800 zł. To był największy wydatek. Do plecaka spakował kilka par skarpet, kremy do stóp i talk. Zabrał też małą butlę gazową i menażki. Lekki namiot pożyczył od brata, Tomasza. Spakowany plecak ważył 20 kg. Dodatkowe dekagramy ważył telefon komórkowy, który Michałowi dali rodzice. Chcieli mieć stały kontakt z synem.

– Najpierw zrobiłem próbę generalną – wspomina. – Spakowałem się i kolega zawiózł mnie do Zduńskiej Woli. Stamtąd do Pabianic przyszedłem na własnych nogach.

Z Trzech Koron w drogę

W Polskę wyruszył 1 lipca. Pojechał do Krościenka nad Dunajcem. Tam bladym świtem, w pełnym ekwipunku stanął
u podnóża Trzech Koron. Wchodzenie na szczyt (ok. 980 m n.p.m.) zabrało mu godzinę i 40 minut. O 6.40 zaczął schodzić. Tak zaczęła się jego wędrówka przez Polskę.

– Tego dnia miałem do pokonania 25 km – wspomina. – Spieszyłem się, bo byłem umówiony na nocleg w Szczawie.

Marzenie o herbacie

Pokonywał średnio 37 km dziennie. Wstawał o godzinie 5.30, jadł szybkie śniadanie i wyruszał w drogę.

– Pasztetu, chińskich zup i serków homogenizowanych mam dosyć na całe życie – śmieje się. – Marzyłem o słodkiej herbacie, ale nie chciałem się obciążać dodatkowym bagażem.

Szedł bocznymi drogami, omijał ruchliwe szlaki.

– Ale i tak trzy samochody niemal otarły mi się o plecy – wspomina. – Poza tym wdychanie spalin nie jest zdrowe.

Nocował na polach namiotowych albo w obejściach gospodarstw chłopskich. Od czasu do czasu pozwalał sobie na wynajęcie pokoju w hotelu. Wtedy doprowadzał się do porządku: przekuwał bąble na stopach, pudrował otarte pachwiny.

– Z noclegami bywały problemy – zwierza się. – Sołtys z Siemkowic nie zgodził się na rozbicie namiotu, musiałem więc zrobić dodatkowe 10 km do następnej wsi. W Kazimierzu Biskupim pomocy odmówił mi ksiądz. Za to wspaniałym człowiekiem okazał się dyrektor tamtejszej szkoły. Oddał mi do dyspozycji cały budynek.

Nieprzyjazne były wiejskie psy, które ujadały jak oszalałe i próbowały kąsać, gdy wędrowiec z Pabianic maszerował między chałupami.

– Teraz wiem, dlaczego na wędrówkę trzeba zabierać laskę lub kij – mówi Michał.

Michał narzucił żelazną dyscyplinę. Pozwalał sobie tylko na dwuminutowe przerwy w marszu. Zatrzymywał się na przystankach PKS. Tam mógł się wygodnie ułożyć na ławce – z nogami do góry.

– 4 minuty odpoczynku to było za dużo. Potem nie chciało się ruszać w drogę – zauważył.

Starał się nie patrzyć na przydrożne słupki.

– Stoją od siebie w odległości 137 kroków – mówi. – Ich liczenie rozbijało mnie psychicznie.

10 lipca był w Burzeninie. Stamtąd rodzice zabrali go na jeden dzień do domu. Umył się, najadł i przespał we własnym łóżku. Rankiem ojciec odwiózł go na tę samą „płytę chodnikową”, skąd zabrał. Michał wyruszył w dalszą drogę z nowymi siłami.

Chwilę załamania przeżył 21. dnia wędrówki – w Białym Borze koło Koszalina.

– Miałem w nogach 40 kilometrów, gdy tam dotarłem – wspomina. – Nie mogłem znaleźć noclegu. Musiałem przejść jeszcze 15 kilometrów. Bolały mnie barki, szelki plecaka wyżłobiły w ramionach głębokie ślady. Miałem dość.

Cztery dni później Michał dotarł do Łaz. Kupił porcję smażonej flądry i zjadł na plaży.

Remanent

Podróż przez Polskę kosztowała Michała 1.000 zł. Tyle wydał na jedzenie, noclegi na polach namiotowych
i w hotelach. Skurczył mu się żołądek, na wadze stracił 5 kg.

Teraz planuje następną wyprawę. Jeszcze nie chce o niej mówić, by nie straszyć rodziców.

– Jeśli wyruszę w tę podróż, to nie sam – zapowiada. – W grupie jest jednak raźniej.