Na Dianie 2, ostatniej konstrukcji Beresia, polscy szybownicy rok po roku zdobywają tytuły mistrzów świata.

- W tym roku Janusz Centka zdobył na nim mistrzostwo Polski, powtórzył wyczyn z 2005 roku - wylicza sukcesy. - W ubiegłym roku na tym szybowcu ustanowił 16 rekordów Polski, a także został wicemistrzem Europy. W Szwecji na mistrzostwach świata zdobył złoto. Inny szybownik Sebastian Kawa wygrał we Francji mistrzostwa świata rozgrywane w systemie Grand Prix.

Ukochane dziecko Beresia, szybowiec Diana, waży 182 kg. Rozpiętość skrzydeł (każde waży 46 kg) Diany wynosi 15 metrów. W obu są zbiorniki wody balastowej o pojemności 240 litrów.

- Można nim latać w każdych warunkach pogodowych - tłumaczy konstruktor.

Doskonałość Diany wynosi 52, co oznacza, że z wysokości 1.000 metrów przy idealnej pogodzie lotem ślizgowym może pokonać 52 kilometry. Zbudowana jest z kompozytów węglowo-aramidowo-epoksydowych.

- Taki laminat ma wytrzymałość stali konstrukcyjnej - wyjaśnia Bereś.

Szybowiec Beresia kosztuje 58.000 euro. Robi go na specjalne zamówienie.

- Klient wpłaca na początek pięć procent wartości - mówi. - Potem zabieram się do roboty. Gotową maszynę oddaję po czterech-pięciu miesiącach.

Szybowce robi w niewielkiej firmie (zatrudnia 10 osób) w Bielsku-Białej.

Aż tu zawędrował z Pabianic. Urodził się w mieście nad Dobrzynką w 1944 roku. Mieszkał na osiedlu Piaski. Chodził do Szkoły Podstawowej nr 6 i II LO.

- Już w przedszkolu wiedziałem, że będę latać - śmieje się. - Nie wiem, skąd mi się to wzięło, bo nikt w rodzinie nie miał nic wspólnego z lotnictwem.

Ale najpierw mały Boguś robił modele w domu, potem zapisał się do pracowni modelarskiej w Młodzieżowym Domu Kultury.

- Tam robiliśmy modele statków, nie samolotów - opowiada. - Bo nie było modelarni lotniczej.

Do Liceum Ogólnokształcącego im. Królowej Jadwigi zapisała go ciotka.

- Nie byłem zadowolony, bo chciałem uczyć się w technikum - opowiada. - Na dodatek trafiłem do klasy z językiem łacińskim. Pamiętam, że matematyki uczył mnie pan Lenda. Był ostry, ale jak uczył.

Wtedy też zaczęła się przygoda Beresia z muzyką.

- Śpiewałem z zespołem, który grywał na dancingach w kawiarni Mocca - opowiada. - Kiedyś trafił tam późno wieczorem dyrektor liceum, pan Pachnowski. Miałem nieprzyjemną rozmowę. Zapytał, co tu robię i czy chcę skończyć szkołę. Zdałem maturę, ale musiałem przysiąść fałdów. Pomógł pan Lenda, który dawał mi dodatkowe lekcje. Co tydzień musiałem zaliczyć u niego materiał jednego roku. Na maturze dostałem z matematyki czwórkę, ale na studia zdałem bez trudu.

Bogumił Bereś wybrał Wydział Mechaniczny Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej.

- To jest znany i bardzo trudny wydział - wspomina. - A ja znowu wpadłem w wir muzyki. Grałem przez trzy lata ze swoim zespołem Kwadraty w studenckim klubie Stodoła. Wcześniej śpiewałem z Chochołami na drugim festiwalu w Opolu. Mam nawet płytę z tamtych czasów.

Dlatego jego studiowanie trwało trochę dłużej niż przewidywał plan. A po studiach młody inżynier dostał posadę w Mielcu.

- Musiałem odrobić stypendium ufundowane przez Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Sprzętu Komunikacyjnego - wyjaśnia.

Brał udział w pracach konstrukcyjnych samolotu M-15, rolniczego dwupłatowca z napędem odrzutowym.

- Na wystawie w Paryżu nazwano go Belfegor - wspomina.

W Mielcu uzyskał licencję pilota szybowcowego i samolotowego i był o krok od zdobycia licencji zawodowej, jednak na dwa dni przed egzaminem miał wypadek.

- Cud, że wyszedłem z niego cało - wspomina.

W korkociągu wpadł między dwa drewniane kontenery, w które pakowano samoloty AN-2, wysyłane do ZSRR.

- Połamałem skrzydła i kości - opowiada.

W 1979 roku wyrwał się z Mielca. Trafił do Przedsiębiorstwa Doświadczalno-Produkcyjnego Szybownictwa w Bielsku-Białej. Został głównym konstruktorem.

Teraz pracuje u siebie. Ma własną firmę i zatrudnia 10 pracowników. Marzy o nowym szybowcu.