W ubiegłym tygodniu bezdomna kobieta uciekła z ośrodka Monaru przy ul. Granicznej.

- Wyszła, nie mówiąc nikomu dokąd idzie - opowiada Joanna Ubych, szefowa Miejskiego Centrum Pomocy Społecznej. - Martwiliśmy się o nią, bo prognozy pogody zapowiadały nocne przymrozki. Szukali jej strażnicy miejscy, policjanci i nasi pracownicy. Nie było po niej ani śladu.

Zupełnie przypadkiem babcię Mirosławę spotkała na ulicy pracownica MCPS.

- Mówiła, że ośrodek przy Granicznej jej nie odpowiada. Nie wyobrażała sobie też życia w Domu Opieki Społecznej - mówi Ubychowa.

W końcu zgodziła się zamieszkać w ośrodku Monaru w Bełchatowie. Tam w piątek zawiozła ją pracownica pomocy społecznej.

- Może w nim być przez miesiąc. Potem zobaczymy, co dalej. Może zgodzi się na stały pobyt w domu pomocy - dodaje dyrektorka.

Pani Mirosława P. od kilku lat nie ma własnego domu. Pod koniec listopada znaleziono ją w parku Wolności. Ze starych koców i szmat zrobiła w krzakach legowisko, w którym spała. Mimo mrozów, czuła się świetnie. Dobrze znają ją bezdomni z Monaru przy ul. Granicznej. Mieszka tu z przerwami od 3 lat. Nazywają ją babcią.

- Co roku, gdy przychodzi wiosna, rusza w świat - dodaje Ubychowa.

Babcia koczowała już w lesie pod Pabianicami, gdzie zbudowała szałas i żywiła się jagodami. Nocowała też w lesie pod Sieradzem. Kiedyś pracowała w szpitalu jako salowa. W drodze do pracy miała wypadek, spadająca cegła uderzyła ją w głowę. Zachorowała i niebawem przeszła na rentę. Ma syna, ale ten nie utrzymuje z nią kontaktu.