Wśród pabianiczan nie brakuje lekożerców. Specyfiki bez recepty kupujemy bez umiaru i na wszelki wypadek.

Pani Krystyna z Bugaju każdy dzień zaczyna od kawy i garści tabletek.

- Dmucham na zimne - wyznaje pabianiczanka z uśmiechem. - Rutinoscorbin i witaminę C łykam, żeby uniknąć przeziębienia.

Emerytka zawsze pod ręką ma tabletki przeciwbólowe, bo od lat cierpi na migreny. Teraz zaczyna skarżyć się na żołądek, a na to, zdaniem starszej pani, najlepszy jest Ranigast.

Tymczasem lekarze biją na alarm. Częste przyjmowanie dużych ilości różnych specyfików bardziej szkodzi niż pomaga chorym.

- Jeśli ktoś nie zna się na medykamentach, może kilkakrotnie zażyć ten sam preparat - ostrzega doktor Tomasz Ciesielski z poradni D.D.J.-Med przy ul. Orlej. - Często ta sama substancja jest sprzedawana w wielu preparatach pod innymi nazwami.

Najczęściej dzieje się tak w przypadku leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. I tak zażywany w nadmiarze paracetamol, który jest w Apapie i Codiparze, który może uszkodzić śluzówkę żołądka, nerki, wątrobę.

- Pacjentom często wydaje się, że sami najlepiej wiedzą, co jest im potrzebne - mówi Adam Wasilewski, farmaceuta z apteki Novum przy ul. Zamkowej. - Na szczęście, udaje się nam wielu odwieść od pomysłu leczenia się na własną rękę.

Wiele osób zamiast lekarza woli odwiedzić aptekę.

- Młodzi, aktywni zawodowo ludzie przechodzą pierwszy, istotny dla leczenia, okres choroby - dodaje doktor Filipowicz z Pabian-Medu przy ul. Kilińskiego. - Nie chcą leżeć w łóżku, iść na zwolnienie. Potem pojawiają się z powikłaniami, zapaleniem oskrzeli albo płuc. Takie mamy czasy.

A przemysł farmaceutyczny kwitnie.

- Apteki mnożą się, jak grzyby po deszczu - mówi Izabela Misiak, farmaceutka z apteki przy ul. Orlej. - Leków, także tych bez recepty, sprzedaje się bardzo dużo. Mamy tendencję do lekomanii. Bywa, że nasi klienci chcą kupić medykamenty o sprzecznym działaniu.

Kolorowe pigułki na wszystko i bez recepty pojawiły się w telewizorach, gazetach, reklamówkach roznoszonych po mieszkaniach. Często jesteśmy bezkrytyczni. Zdarza się, że stawiamy sobie diagnozę na podstawie wyrywkowych danych z TV i leczymy się tym, co zachwala "Goździkowa" lub poleca sąsiadka.

- Trafiają się nawet pacjenci, którzy przychodzą do gabinetu, żeby jedynie potwierdzić własną diagnozę - mówi doktor Ciesielski.