- Wyjechali do Szwecji i Anglii. Handlują tam - zapewnia Sylwia ze Stowarzyszenia Romów w Polsce.

- Jadą do Ameryki, Niemiec, Kanady - dodaje starsza Cyganka z ulicy Rzgowskiej. - Jak pojadą do Szwecji, to na socjal. W Szwecji od razu dostają mieszkanie i pieniądze na życie.

Na Małym Skręcie i w okolicach Rzgowskiej widuje się nielicznych Cyganów. W okazałych pałacach są teraz szwalnie i hurtownie.

- Ja wynajmuję dom polskiej rodzinie, a sama mieszkam obok w domku dla gości - mówi starsza Cyganka. - Sześcioro moich dzieci rozjechało się po świecie. Kiedyś przysyłały mi pieniądze, ale przestały. Wynajęłam duży dom, żeby mieć z czego żyć.

W pałacu przy ul. Pabianickiej (Duży Skręt) jest dziś potężne centrum ogrodnicze. To jedna z pierwszych cygańskich willi, która poszła pod młotek. W połowie lat 90. kupiła ją rodzina Szymczaków.

- Mieliśmy działkę po sąsiedzku. Stąd pomysł, by odkupić od Cyganów teren i dom - wspomina Tomasz Szymczak, współwłaściciel Centrum Ogrodniczego Exoflora.

W pałacu Szymczak urządził biuro i sklep.

- Jest zbudowany bardzo solidnie. Ale na mieszkanie się nie nadaje - mówi. - Trudno przywyknąć do tego kiczowatego stylu.

Do drzwi pałacu prowadzą rozłożyste schody. Wnętrze jest wykończone z niebywałym przepychem. Ściany i sufity ozdobiono gipsowymi sztukateriami. Sufit podtrzymują masywne kolumny.

- Od razu wchodziło się do wielkiego salonu. Na parterze były jeszcze dwa pokoje, kuchnia i łazienka - opowiada Szymczak. - Identyczny rozkład był na pierwszym piętrze. Zadziwiające, że Cyganie wstawiali drzwi tylko do łazienek…

W kuchni nie było szafek. Cyganie kazali wymurować półki, które wyłożyli białymi kafelkami. Na nich stawiali talerze i garnki. Nowi właściciele zamalowali wściekle różowe tynki i zbudowali przedsionek. Z dachu zdjęli dwie kopuły kryte ozdobną blachą.

- Dzięki temu dom wygląda normalniej - uważa nowy właściciel. - Jedną z tych kopuł kupił od nas hodowca gołębi. Mówił, że urządzi w niej gołębnik.

Szymczakowie obawiali się, że cygańska willa będzie odstraszać klientów. I mieli rację. Długo musieli przekonywać, że pałac nie jest już własnością Romów.

Kilkadziesiąt metrów dalej stoi najbardziej okazały z cygańskich pałaców. Od lat budził zaciekawienie i ironiczne uśmiechy. Dziwiły wieżyczki z kopułkami, ozdobne balustrady i rozległe schody. Willa od 2002 r. jest własnością Leszka Sobańskiego, który prowadzi szwalnię. Sobański kupił ten pałac, gdy spłonęła jego firma w Gałkówku.

- Mieszkał w niej znajomy Cygan - mówi. - Po pożarze musiałem zaczynać niemal od zera. Nie miałem gotówki, a mój cygański kolega zgodził się sprzedać dom na raty.

Pałac kosztował milion złotych. Choć ma powierzchnię ponad 600 metrów kw., są w nim tylko cztery pokoje.

- Kiedyś ociekał przepychem. Stały tu bogato rzeźbione złocone meble. Na ścianach wisiały olbrzymie lustra, a na podłogach leżały bajecznie kolorowe dywany - opowiada.

Ostały się jedynie gipsowe ornamenty na ścianach i sufitach.

- Mieszkał tu jeden z najbogatszych Cyganów w Łódzkiem - mówi Sobański. - Siostra jego matki jest żoną króla Cyganów, który mieszka pod Warszawą.

W wielkim salonie nie ma już skórzanych kanap i drogich mebli. Stoją rzędy maszyn szwalniczych. Z zewnątrz dom wygląda solidnie. Same kraty wykute przez kowala kosztowały ponad 18 tysięcy dolarów.

- Chcieli zaoszczędzić na wykończeniach - dodaje Sobański, pokazując nieszczelne okna, kiepskiej jakości parapety i odpadające tynki.

Na osiedlu przy ul. Rzgowskiej stoją dziś rzędy pałacyków wyglądających na opuszczone.

- Oni tu wciąż mieszkają, ale nie widać ich - mówi sąsiadka Romów. - Kiedyś było inaczej. Wszędzie było ich pełno. Chodzili środkiem ulicy, jeździli szybko samochodami. Wszystko się zmieniło kilkanaście lat temu, gdy w Polsce zaczęła się nagonka na Romów po wydarzeniach w Mławie. Teraz są cisi, jakby wystraszeni. Zamknęli się we własnym środowisku.

Kilka rodzin przeprowadziło się do mniej okazałych domów. Pałace wynajmują. W jednym jest teraz hurtownia tkanin. Prowadzą ją Wietnamczycy.

- Moja córka i syn są w Kanadzie - tłumaczy Cyganka ze Rzgowskiej. - Jak będą mieli paszport kanadyjski, to wrócą. Wtedy będą mieszkać trochę tam i trochę tu.

W Pabianicach chce zostać Cyganka o imieniu Zofia.

- Trzy razy byłam w Anglii, dziesięć razy w Ameryce, Jugosławii, we Włoszech, Szwecji, Kanadzie, Francji, Niemczech i w Norwegii - wylicza. - Ale zawsze wracałam do domu, do Pabianic. Najdłużej wytrzymałam siedem miesięcy i musiałam wrócić. Tak mnie ciągnęło tutaj. Teraz też bym mogła jechać do dzieci, ale nie chcę.

Zofia lubi wspominać czasy, gdy Cyganie wiedli życie wędrowców.

- Ja urodziłam się w taborze. Liczył 40 wozów - mówi. - To było wolne życie. Całe lato człowiek jeździł. Paliło się ogniska, tańczyło, bawiło, piło. Mój ojciec był bogaty, dlatego mieliśmy zakryty wóz, a wieczorem paliło się u nas światło z motoru. Potem to się skończyło, bo kazali nam się osiedlić. Najpierw mieliśmy z mężem dom w Pszczonowie. Potem pojechaliśmy do Kutna. Ale tam Cyganie się kłócili i nie podobało mi się.

Od 15 lat Zofia mieszka w Pabianicach. Nie umie czytać ani pisać. Gdy musi załatwić sprawę urzędową, posyła po wnuka.

- Dzieci wykształciłam - mówi z dumą. - Dostały to, czego ja nie mam. Mąż umarł sześć lat temu, to mi się samej w domu nudzi. Idę więc do ludzi. Posiedzę w Siódmym Niebie i wypiję kawę. Pójdę zza płot do Jazz Bass Café i pogadam z ludźmi, by czas jakoś zleciał. Ludzie mnie szanują. Jeszcze żadna przykrość mnie nie spotkała.