19-letniemu Kamilowi P. z Pabianic trzej dranie grozili pobiciem i połamaniem kości. Żądali pieniędzy. Przez ponad miesiąc Kamil nie wychodził z domu. Bał się. Po wakacjach nie poszedł do szkoły. Przestępcy nachodzili go w domu, przesyłali groźby pocztą internetową. Wiedzieli o tym policjanci z Pabianic. Ale nie raczyli wziąć się do skutecznej roboty.

Zdesperowani rodzice Kamila poprosili o pomoc policjantów z Łodzi. Funkcjonariusze z Wydziału Kryminalnego Wojewódzkiej Komendy Policji szybko dobrali się draniom do skóry. W czwartek o godzinie 6.00 weszli do mieszkań szantażystów.

W piątek zatrzymanych przesłuchał prokurator.

- Postawiono im zarzut wymuszenia rozbójniczego - mówi prokurator Ewa Wiśniewska, zastępca prokuratora rejonowego w Pabianicach. - Do sądu złożymy wnioski o tymczasowe aresztowanie podejrzanych.

Dręczycielom grozi kara do 10 lat więzienia.

Pabianiccy policjanci, do których chłopak 12 sierpnia zwrócił się o pomoc, beztrosko stwierdzili, że… mają czas.

- Robimy wszystko zgodnie z procedurą. Mieścimy się w terminach - usłyszeliśmy od Zdzisława Czestkowskiego, szefa wydziału dochodzeniowego.

Procedura była zdumiewająca. W pierwszych dniach września funkcjonariuszka prowadząca sprawę robiła tablicę poglądową. Zbierała zdjęcia pabianiczan w wieku 19-20 lat. Chciała je pokazać Kamilowi P., by wskazał zdjęcia dręczycieli.

- Po co tracić czas, skoro chłopak podał ich nazwiska i adresy? - skomentował to emerytowany oficer policji. - Ja bym zrobił zasadzkę. Dałbym chłopakowi znaczone pieniądze, on wręczyłby je przestępcom i byliby schwytani na gorącym uczynku.

Policjanci z Pabianic nie wpadli na tak prosty pomysł. Byli zdziwieni i zaskoczeni, że rodzina P. prosiła o pomoc nie komendanta, lecz Życie Pabianic.

Beztroska pabianickich policjantów była porażająca.

- Niech się tak Kamil P. nie spieszy, bo sam będzie miał postawiony zarzut o próbę wyłudzenia pieniędzy - usłyszeliśmy od jednego z policjantów.

- Wiem, że syn jest trochę sam sobie winny - mówi Jerzy P., ojciec Kamila. - Ale bardziej boi się bandziorów niż odpowiedzialności.

Dramat 19-letniego Kamila rozpoczął się 14 lipca. Tego dnia przyszli do niego dwaj koledzy: Piotr K. i Łukasz M. Opowiadali, że znaleźli portfel z dokumentami. Chcieli, by Kamil odniósł go właścicielowi. Za zwrot zguby miał się domagać znaleźnego - 300 zł.

Kamil z portfelem pojechał na ul. Żytnią, gdzie mieszka właściciel. Drzwi otworzył chłopak w jego wieku. Obejrzał dokumenty, niepostrzeżenie wyjął prawo jazdy i stwierdził, że może dać najwyżej 50 zł znaleźnego. Kamil przekazał tę wiadomość Piotrowi i Łukaszowi. Oświadczył, że drugi raz nie będzie pośrednikiem. Ale koledzy grozili, że jeśli się wycofa, połamią mu ręce i nogi. Kazali mu skontaktować się z właścicielem portfela i wziąć 50 zł. Kamil wolał dać im 50 zł z własnej kieszeni, byle się od niego odczepili.

Nazajutrz Piotr i Łukasz przyjechali przed blok, w którym mieszka Kamil. Był z nimi kumpel o pseudonimie Mały. Kamil dał Piotrowi 50 zł, ale Mały był wyraźnie niezadowolony. „Co to, na słodkie bułki?!" - pytał ironicznie. Oświadczył, że od tej pory Kamil będzie im płacił po 300 zł miesięcznie. Jeśli nie przyniesie forsy, to wywiozą go do lasu i połamią mu ręce i nogi.

Kamil był przerażony. Wyciągnął od ojca 120 zł i dał dręczycielom. Od tej pory bał się wyjść z domu. W sierpniu nie miał skąd wziąć pieniędzy. Wtedy wyznał wszystko rodzicom. Wraz z ojcem poszedł na policję.