Mama lubi opowiadać o synku. Tym zdrowym. Z szafki w mieszkaniu wyciąga album ze zdjęciami Patryka. To jedyne chwile, gdy się uśmiecha. Leciutko.
– Tutaj Patryk był zdrowy, wesoły – Sylwia Warwas pokazuje fotografie ze żłobka. – Wtedy miał dwa latka. Ślicznie się śmiał…
Dzieciak z fotografii to rozkoszny blondynek. Pozuje wraz z dziećmi. Kilkoro maluchów płacze. On nie. Lubił się bawić samochodami.
– Biegał przy tym po domu i krzyczał – dodaje mama.
Od wielu miesięcy w mieszkaniu jest pusto, cicho i smutno. Dlaczego? Bo Patryk leży przykuty do łóżka w domu opieki społecznej w Łodzi. Mama odwiedza go, kiedy tylko może. Tata całe dnie pracuje, żeby wystarczyło chociaż na czynsz i jedzenie.
Gdyby nie straszna choroba, Patryk chodziłby teraz do drugiej klasy. Miałby pierwszych przyjaciół.
Walka o jego życie rozpoczęła się 6 lat temu. Wtedy na rodziców spadła wiadomość o chorobie synka. Jak grom z nieba.
Tego dnia mama zaprowadziła synka do żłobka. Patryk pobiegł do kolegów. Beztrosko bawił się z dziećmi, gdy nagle pobladł, upadł na podłogę. Dostał drgawek.
– Taki był pierwszy atak padaczki – wspomina mama. – Ze żłobka karetka na sygnale pomknęła do szpitala.
Diagnoza lekarska brzmiała jak wyrok śmierci: encefalopatia mózgu, genetyczna choroba powodująca stopniowy zanik mózgu.
– Traciłam go z każdym dniem – opowiada Sylwia Warwas. – Patryk słabł. Z trudem stał na nóżkach. Zapominał słów, którymi wcześniej świetnie się posługiwał.

(cały tekst - w najnowszym Życiu Pabianic)