"To zamordysta, poplecznik generała Jaruzelskiego" - twierdzą absolwenci sprzed 20 lat. "To elastyczny facet" - uważają dużo młodsi.

W latach 80. ubiegłego wieku Dychto należał do najbardziej znienawidzonych dyrektorów szkół. Ostry, nieubłagany, rządził betonową ręką. Każdą próbę wychylania się z szarego szkolnego tłumu tępił bezlitośnie. Chłopakom nie pozwalał nosić długich włosów. Dziewczynom wybijał z głów marzenia o krótkich spódniczkach, śmiałym makijażu. Jego koszarowe rządy nazwano "dychtaturą". Kto składał papiery do "elektryka" (tak do dziś mówi się o Zespole Szkół nr 2), ten wiedział, że "Dychtator" nie będzie tolerował "inności".

Dychto miał wtedy bardzo mocną pozycję w mieście. Po ogłoszeniu stanu wojennego otwarcie poparł zamordyzm w Polsce. Został przewodniczącym marionetkowej organizacji - Patriotycznego Ruchu Ocalenia Narodowego.

Bali się go. Za wygląd uczniów potrafił łajać rodziców.

- Pytałem, czy rodzic jest rolny czy bezrolny - przyznaje Dychto. - Dlaczego? Bo któż inny, jak nie rodzice, ma wpływ na zachowanie i wygląd dziecka.

Uczniowie wzywani "na dywanik" do "Dychtatora" pamiętają to do dziś.

- Pedagodzy zawsze stoją przed wyborem: tresować czy wychowywać - mówi Dychto. - W wyjątkowych sytuacjach trzeba stosować elementy tresury.

Tresury zaprzestał dopiero w latach 90.

- Czasy się zmieniły. Trzeba być elastycznym, dostosować się - tłumaczy. - Zresztą teraz uczniowie sami pilnują, by ich rówieśnicy nie przychodzili do szkoły zbyt wyzywająco ubrani. Spódniczki, które kończą się na linii stringów albo zbyt ostry makijaż, są wyśmiewane.

Potrafił odnaleźć się w nowej demokratycznej Polsce. Złagodniał, zbliżył się do młodzieży. Z zamordysty stał się kumplem, który potrafi dać dobrą radę. Ale władzę lubi nadal. Startował do Rady Miasta (z powodzeniem), był członkiem Zarządu Miasta.

Dzisiejsi uczniowie lubią go. Podoba im się toporne poczucie humoru i rubaszne żarty. Dychto ma dystans do "Dychtatora", jakim był kiedyś. Na szkolne ostatki potrafi ubrać mundur policjanta. W mikołajki zakłada czerwony płaszcz, białą brodę i krąży po mieście, rozdając cukierki.

Należy do tych nielicznych dyrektorów w Pabianicach, którzy nie unikają trudnych tematów. Otwarcie mówi o narkotykach w szkole, przemocy, alkoholu, uczniowskiej "fali".

- To przynosi efekty - twierdzi. - Może się chwalę, ale rodzice pierwszoklasistów mówią, że wybrali moją szkołę, bo jest bezpieczna.

Chce na tę opinię zapracować. Aby po szkolnych korytarzach nie kręcili się intruzi, kazał zamontować drzwi otwierane kartami magnetycznymi. Takie karty mają tylko uczniowie, nauczyciele i pracownicy ZS nr 2.

Nie unika nowości. Jest jednym z pierwszych dyrektorów w Polsce, który tworzył licea techniczne.

- Chciałem, żeby młodzież, która decyduje się na średnią szkołę zawodową, miała szansę rywalizować z absolwentami liceów ogólnokształcących o indeksy wyższych uczelni - tłumaczy.


***
Zbigniew Dychto ma 58 lat. Zanim został dyrektorem "elektryka", był nauczycielem, a potem wicedyrektorem Zespołu Szkół Mechanicznych przy ul. Piotra Skargi. Zespołem Szkół przy ulicy św. Jana kieruje od 23 lat. W tym czasie wyuczono tam około 2.500 elektryków, elektroników, chemików, speców branży telekomunikacyjnej i spożywczej, fryzjerów, mechaników samochodowych.


***
Byli uczniowie o Dychtatorze

Dariusz Zieliński - absolwent 1983 r. - psycholog:

- Zapamiętałem, że lubił czystość i porządek. Czystość, bo zabraniał noszenia długich włosów. Mnie za to zawiesił na tydzień. Ale to nie przyniosło skutku, więc zagroził, że nie dopuści mnie do matury, jeśli nie zetnę włosów. Lubił porządek, bo gdy w sierpniu 1982 r. milicja pałowała opozycję w Lubinie i Wrocławiu, Dychto zapytał retorycznie na inauguracji roku szkolnego: "Ciekawe, kto to posprząta?"

Andrzej Kocjan - absolwent z 1991 r. - reporter Radia Zet:

- Był bardzo konkretny. Latał po szkole z nożyczkami i próbował obcinać za długie włosy chłopakom. Ale z drugiej strony można było się z nim dogadać.