Dzień służby rozpoczyna się o 6.00. Najpierw jest odprawa: dyżurny omawia ze strażnikami sprawy organizacyjne. Pierwsza zmiana potrwa 8 godzin. Druga zmiana będzie pracowała do 21.00.

– Każdemu patrolowi przydzielamy rejon kontroli. Ustalamy, który patrol będzie pieszy, a który dostanie samochód czy rowery – mówi inspektor Artur Sasiak, dyżurny, od 15 lat w SM.

– Dziennie odbieramy około trzydziestu zgłoszeń od mieszkańców Pabianic – dodaje starszy inspektor Krzysztof Kubiak, też dyżurny, w SM pracujący od 22 lat. – Ludzie dzwonią, że na jakiejś ulicy jest brudno, że ktoś zakłóca spokój, że przed sklepem lub w klatce schodowej bloku ktoś pije alkohol.

W tym roku pabianiccy strażnicy interweniowali 581 razy w sprawach związanych z nieporządkiem, 494 razy wyjeżdżali do nietrzeźwych, 191 razy – do zakłócania spokoju. 

– Czasem ludziom się wydaje, że się na nich uwzięliśmy, bo źle zaparkowali samochód, bo się nieodpowiednio zachowywali. A prawda jest taka, że większość tych interwencji podejmujemy na prośby ich sąsiadów – mówi dyżurny Kubiak.

Dziś w pabianickiej Straży Miejskiej pracuje 38 funkcjonariuszy. Filarem jest najliczniejsza sekcja patrolowo–interwencyjna (prewencja). Są też patrole: prewencji szkolnej (bezpieczeństwo uczniów) i ekologiczny (ochrona środowiska). 

Starszy specjalista Krzysztof Skonieczny i specjalista Arkadiusz Lach potrafią się poświęcić.

– Kiedyś poprosiła nas o pomoc kobieta, która do kontenera na używaną odzież omyłkowo wrzuciła portfel z całą swoją wypłatą – opowiada Skonieczny. – Nie mieliśmy klucza, by otworzyć kontener, trzeba więc było „zanurkować”. Kolega przytrzymał mnie za nogi. W ten sposób udało się wydostać portfel z kontenera i oddać zrozpaczonej kobiecie.

Na co dzień Lach i Skonieczny pracują w patrolu ekologicznym. Tropią dzikie wysypiska, szkodników pozbywających się śmieci, gdzie popadnie, brudasów wylewających nieczystości na cudzą działkę. Pomocne są w tym fotopułapki. To dobrze zamaskowane kamerki, umieszczone w rozmaitych miejscach. Gdzie? Tajemnica służbowa.

Strażnicy z ekopatrolu ratowali jelonka, który wetknął łebek w plastikowe wiadro po farbie, ocalili dzikie kaczki i jeżyki.

– Pewnego dnia pojechaliśmy ratować jeża topiącego się w kałuży – wspomina Krzysztof Skonieczny. – Zgłoszenie brzmiało dramatycznie. Na szczęście jeżyk w kałuży tylko brał kąpiel.

Bywają też interwencje wymagające od strażnika odporności psychicznej.

– Podczas jednej z moich służb dostałem aż trzy zgłoszenia zgonu – wspomina specjalista Arkadiusz Lach, od 7 lat w SM. – To był wyjątkowo trudny dzień.

Lach i Skonieczny uczestniczyli przy komisyjnym otwieraniu drzwi mieszkania zmarłej Ewy K. z ulicy Zamkowej. To oni pierwsi przekroczyli próg i ujrzeli rozrzucone po pokoju szczątki lokatorki. Obaj musieli wycofać się z mieszkania, bo ruszył na nich biały pies, amstaff, od kilku miesięcy przebywający ze zwłokami swej pani.

– Z czasem człowiek się uodparnia na pewne widoki. Zdajemy sobie sprawę z tego, że trzeba się liczyć z najgorszym – wyznaje Arkadiusz Lach. – Bo to nie jest zwykła praca. Wstając rano z łóżka, strażnik nie wie, co dziś go spotka na służbie.

Dla starszego inspektora Krzysztofa Kubiaka, który na stanowisku dyżurnego pracuje od 14 lat, najbardziej wzruszające są interwencje w sprawach krzywdzonych dzieci.

– Zwłaszcza gdy pijani czy odurzeni rodzice awanturują się w obecności dzieci lub zaniedbują swe dzieci – wyznaje dyżurny.

Mimo to po wielu latach odbierania zgłoszeń od mieszkańców inspektor Kubiak nie ma dość swej pracy.

– Czasem potrzeba dużo cierpliwości i opanowania. Ale gdy uda mi się komuś pomóc, mam dużą satysfakcję. Zdarza się nawet, że ludzie doceniają to, co robię. Wtedy jest mi naprawdę miło – dodaje.

Wielu pabianiczan chciałoby Straż Miejską rozwiązać, wielu też staje w jej obronie. 

– Nieprzychylne słowa słyszymy zazwyczaj od osób, które ukaraliśmy, bo na to zasłużyły – uważa Lach. – Często są to osoby jedynie pouczone. Widocznie nie każdy potrafi się z tym pogodzić.

Strażnicy „obrywają” też na targowiskach. Zwłaszcza gdy chcą ukarać nielegalnie handlujących na chodniku, którzy próbują uniknąć płacenia za miejsce na rynku. Po takich interwencjach zyskali przydomek „ścigających babcie z pietruszką”.

– Nie wynika to z naszej nadgorliwości. Reagujemy głównie na zgłoszenia od osób sumiennie płacących za handlowanie. Im nie podoba się to, że ktoś inny nie płaci – tłumaczy strażnik. – Poza tym handel na chodniku stwarza zagrożenie dla przechodniów.

Czy Straż Miejska jest miastu potrzebna? Odpowiedź niech da jedna tylko liczba: od początku tego roku nasi strażnicy podjęli prawie 7.000 interwencji. A w latach minionych bywało więcej.

– Odkąd nie ma nocnej zmiany, ubyło nam około 30 procent interwencji. Przejęli je policjanci, bo w nocy tylko oni pilnują porządku i spokoju w mieście – mówi dyżurny Kubiak.

„Odpadła” też służba przy fotoradarze, bo „łapacz kierowców” nieprędko wróci na nasze drogi. O ile w ogóle wróci. 

– Czekamy na decyzję Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Póki co postanowiłem, że nie będziemy wystawiać radaru w Pabianicach, choć zakazu używania nie dostaliśmy – mówi porucznik Tomasz Makrocki, komendant SM.

Idą zmiany?

Porucznik Makrocki dowodzi strażnikami od zaledwie kilku tygodni. Zaczął „brutalnie” – od rozruszania chłopaków, wysyłając ich na zajęcia ogólnorozwojowe.

– Raz w tygodniu ćwiczą półtorej godziny pod okiem trenera. W planie są zajęcia z samoobrony i technik interwencyjnych – tłumaczy komendant. – Podobne zajęcia były już kiedyś prowadzone, ale nie przetrwały długo. Tym razem będzie inaczej.

Będą też szkolenia strażników ze znajomości kodeksu wykroczeń. Nowy komendant stara się o podwyżki pensji.

– Jesteśmy w trakcie regulacji cenowych w Urzędzie Miejskim, być może uda się coś wynegocjować dla nas. Strażnicy wykonują ciężką pracę, potrzebna jest im odpowiednia motywacja – uważa Makrocki.