Z bloku przy ulicy Trębackiej 17, gdzie znaleziono dziecko, policyjny pies tropiący pobiegł ku ogródkom działkowym przy ul. Próżnej. Tam stracił ślad.

Jeszcze tej samej nocy policjanci przepytali pabianickich taksówkarzy. Chcieli wiedzieć, czy któryś z nich wiózł kobietę z zawiniątkiem w okolice Trębackiej. Nazajutrz przepytywali mieszkańców osiedla.

- Choć lekarze są pewni, że dziecko urodziło się w domu, policjanci sprawdzili wszystkie oddziały położnicze w okolicznych szpitalach - mówi komisarz Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji. - Ustalali, co stało się z dziećmi urodzonymi w szpitalach w ciągu ostatnich kilku dni.

Z kartotek prywatnych gabinetów ginekologicznych policjanci spisali adresy kobiet, które termin porodu miały wyznaczony na ubiegły tydzień. Zapukali do drzwi ich mieszkań. W teren wyruszyli też dzielnicowi. Rozpytywali mieszkańców i pracownice ośrodków pomocy społecznej.

- Dziecko jest lekko niedożywione. Wygląda na to, że kobiecie nie wiodło się zbyt dobrze. Mogła korzystać z pomocy opieki społecznej - sugeruje komisarz Kącka.

Na razie poszukiwania matki nie przyniosły rezultatu.

- Nie zamierzamy spasować - mówi sierżant sztabowy Andrzej Baczyński. - Mamy też nadzieję, że po artykułach w prasie, w matce noworodka odezwie się serce i sama przyjdzie do nas. Może wciąż jest w szoku po urodzeniu dziecka? Jeśli zgłosi się szybko, nic jej nie grozi.

Porzucona dziewczynka waży 2,8 kg, ma 49 cm. W środową noc pogotowie zawiozło ją do pabianickiego szpitala.

Matka porzuciła niemowlę w klatce schodowej bloku przy ul. Trębackiej 17. Leżący na betonie tłumoczek z dzieckiem znaleźli lokatorzy.

- Nazwałyśmy ją Ewa - mówi Dorota Kardas-Sobantka, ordynator oddziału pediatrii. - To bardzo spokojne dzieciątko. Dobrze je, jest grzeczna.

Lekarze oceniają, że dziewczynka ma pięć dni. Urodziła się siłami natury, była zadbana. Miała tylko lekko przesuszoną skórę i była niedożywiona.

- Matka musiała nie dojadać w czasie ciąży - przypuszczają lekarze.

Dziecko miało zawiązaną pępowinę, ale nie odciętą. Była naga, owinięta w lnianą ściereczkę w biało-różowo-żółtą kratkę i kolorową kołderkę.

Maleńka Ewa miała spędzić w pabianickim szpitalu dwa dni. W piątek chciano przewieźć ją na oddział noworodków do szpitala im. Madurowicza w Łodzi. Ale okazało się, że nie ma tam miejsc. Ewa została w Pabianicach. Karmi ją jedna z matek, która z chorym dzieckiem przebywa w szpitalu.

- Nasz oddział noworodków jest zamknięty - tłumaczą lekarki.

W czwartek Ewę odwiedzili w szpitalu Dobrosława i Paweł Rózgowie. Ona wzięła niemowlę na ręce, on przyglądał się maleńkim rączkom i nie krył wzruszenia.

- Paweł, może ją adoptujemy? Przecież to ty ją znalazłeś - Dobrosława pytała męża.

Małą znaleźli Paweł Rózga z synem Michałem. Dobrosława zajęła się nią do przyjazdu pogotowia.

- To było w środę późnym wieczorem - wspomina Paweł Rózga, szef kancelarii prezydenta Pabianic. - Syn wrócił późno z działki. Żona kazała mi pojechać z nim do garażu. No i wyszedłem z mieszkania. Była za dwadzieścia jedenasta.

Przy drzwiach mieszkania sąsiadów na pierwszym piętrze leżał nieduży pakunek. Rózga minął go, schodząc do syna przed dom.

- Myślałem, że sąsiad wystawił przed drzwi jakieś rzeczy do wyniesienia na śmietnik - tłumaczy. - Wróciliśmy z garażu i dopiero wtedy Michał zwrócił uwagę, że coś się rusza.

Rózga w pierwszej chwili pomyślał, że ktoś podrzucił w kołderce kocięta. Pochylił się i odkrył kocyk.

- Serce mi zamarło - wspomina. - Zobaczyłem wpatrzone we mnie czarne błyszczące oczka i buzię dziecka.

Michał został przy dziecku, a ojciec pobiegł do mieszkania. Zadzwonił na policję i pogotowie.

- Znalazłem noworodka - powiedział dyżurnemu policjantowi

- Cholera! Żyje? - tak zareagował funkcjonariusz.

Gdy usłyszał, że dziecko żyje, natychmiast wysłał radiowóz.

- Byli dosłownie pięć minut później - wspomina Rózga.

Wkrótce na podwórku przed blokiem zaroiło się od policjantów. Przywieźli psa tropiącego. Mieli nadzieję, że doprowadzi do matki. Ale pies szybko stracił trop.

W czwartek od rana policjanci wypytywali mieszkańców bloku. Niektórzy twierdzili, że w środę wieczorem widzieli młodą kobietę o jasnych włosach siedzącą na ławce przed blokiem. Coś trzymała w rękach.

- Co to za matka, co własne dziecko porzuca?! - dziwili się mieszkańcy osiedla. - Przecież mogła urodzić w szpitalu. Jeśli nie chciała dziecka, mogła je tam zostawić, a nie na klatce schodowej, jak jakieś kocię. I tak dobrze, że nie zostawiła dziecka na śmietniku.


***
W ciągu minionych dziesięciu lat w Pabianicach dwukrotnie porzucono noworodki. Dziewczynkę - na śmietniku przy ul. Moniuszki, chłopczyka - na śmietniku przy Wyspiańskiego. Oba noworodki nie żyły. Ich matek nie odnaleziono.


***
Komunikat

Komenda Powiatowa Policji w Pabianicach prosi wszystkie osoby, które mogłyby wskazać matkę niemowlęcia bądź znają jakiekolwiek okoliczności mogące mieć związek z wyżej opisanym zdarzeniem o skontaktowanie się z numerem telefonu 22-53-344 w godz. 8.00-16.00 lub tel. 997 - całą dobę.