Pabianiczanie narzekają, że im się źle mieszka w Pabianicach. Mamy dziurawe drogi, krzywe i brudne chodniki. Nawet o mały włos świecących, kolorowych choinek by nie było w centrum na święta.

- Tak źle, jak już było, gdy byłem młody, to nie będzie. Byłem na trzecim roku studiów. Żeby kupić meble, stałem cały semestr w kolejce. O mały włos bym nie zawalił całych studiów.

Nie tylko ludzie młodzi i wykształceni uciekają z Pabianic. Nawet ci po czterdziestce, pięćdziesiątce wyjeżdżają.

- Ale ja nie będę tym, który będzie uciekał z tego miasta. Byłem młody, miałem 23 lata, gdy do głosu dochodziła Solidarność. Wielu moich znajomych wtedy wyjechało. Dlatego mam dziś kolegów w Stanach, Niemczech. Nie wyjechałem z tego miasta wtedy, nie będę tym, który zgasi światło teraz.

Nie boi się Pan, że w Pabianicach zostaną tylko emeryci, urzędnicy i pracownicy spółek miejskich?

- Nie bałem się nawet wtedy, gdy walczyłem o wolność w Niezależnym Związku Studentów. 30 lat temu uczestniczyłem w strajku na Politechnice Łódzkiej. Ale niemal zaraz po studiach otworzyłem własną spółkę. Byłem jednym z pierwszych w mieście przedsiębiorców. Nie zawsze było finansowo dobrze. Był czas, że zmuszony byłem szukać innej pracy. Zgłosiłem się nawet do szkoły podstawowej. Chciałem uczyć dzieci rysunku, matematyki. Ale okazało się, że mam za wysokie kwalifikacje i mnie nie przyjęto.

Pan na brak pracy chyba nie narzeka? Podobno projektuje Pan już wszystko, co jest budowane w mieście. Czy to prawda?

- Nie projektuję ani nie buduję jako kierownik budowy tylko w Pabianicach. Nie wyżyłbym i nie utrzymał pracowników w firmie, gdyby tak było. Ale prawdą jest, że jak ktoś zaczyna ze mną współpracę, czasami przypadkowo, to potem robimy kolejne projekty razem. Jestem od trudnych tematów. Mówi się, że projektuję tylko w mieście? A nie mówi się, że zaprojektowałem fabrykę w Łęczycy na 1.600 metrów, że przez 10 lat jeździłem po Polsce, bo projektowałem stacje benzynowe Statoil? Są obiekty, które chciałbym zaprojektować w Pabianicach, ale robią to moi koledzy. I im tego pozytywnie zazdroszczę.

W mieście nie żyje się nam zbyt pięknie...

- Kiedyś walczyliśmy razem z Solidarnością o nasz kraj, o Polskę. Dziś powinniśmy walczyć o naszą małą ojczyznę, czyli o Pabianice. Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Sinusoida jak w matematyce. I gdy jest źle, to powinniśmy wspierać to miasto. Przeczekać. Zacisnąć pasa. A nie ujadać. Narzekać. Trzeba woli i zrozumienia większości. Jeśli tego nie ma, to nikomu nie wyjdzie. Nie tylko nam.

Co Pana gryzie?

- Dziś mamy do czynienia z totalnym egoizmem. Nie ma ani dawnej Solidarności, ani takiej zwyczajnej ludzkiej solidarności. Egoizm jednostki zabija nas, nasze relacje. Dbamy tylko o siebie. Kwitnie kumoterstwo.

Chyba obserwuje Pan konkursy na dyrektorów w Pabianicach? To fenomen, bo na kilka miesięcy wcześniej wiadomo, kto je wygra. Tak było z Joanną Rakowską, Marzeną Berner, Grzegorzem Janczakiem... Zbigniew Skowroński odpadł z ostatniego. Akurat z tego konkursu, który został unieważniony. Czy to przypadkiem nie jest właśnie kumoterstwo?

- Prezydent mógłby zawsze mianować dyrektora czy prezesa bez konkursu. I nie byłoby takiego gadania później. Ale ja go zawsze namawiam na konkurs. Bo jeżeli nawet są ludzie nominowani przez partie na te stanowiska, to zawsze można znaleźć jakąś perełkę, która pojawi się na konkursie. I nawet jeśli nie wygra tego konkursu, można ją zatrudnić na inne stanowisko. Może nawet lepsze.

Być może tak było z Grzegorzem Mackiewiczem. Znienacka wystartował w konkursie na dyrektora zakładu pogrzebowego. Wypadł bardzo dobrze, ale dyrektorem miał zostać Janczak. I Mackiewicz wypłynął nagle jako wiceprezydent.

- Teraz był wybór do Rady Nadzorczej spółki Pabianickie Centrum Medyczne. Zobaczyłem imponujące cv, związane tylko z jednym miejscem pracy. Wierzę, że jako członek Rady Nadzorczej podzieli się teraz z nami wiedzą i doświadczeniem na temat zarządzania służbą zdrowia.

Mamy już dyrektora Jerzego Zalepę, który nie jest dyrektorem od roku, ale nadal pracuje w ZGM z pensją dyrektora.

- Namawiałem od początku prezydenta, żeby zatrudniał na czas określony. Na pół roku, rok. Można wtedy zobaczyć, jak dana osoba się sprawuje. I przedłużyć jej umowę na kolejny czas lub nie. To jest uczciwe.

Mamy szansę jako miasto?

- Być może dziś zostaje nam tylko świadome bycie satelitą Łodzi, gdzie się wygodnie mieszka.

Ale jak ich zachęcić, by tu zamieszkali, jak nie mam kasy nawet na załatanie dziur w drogach, a co dopiero mówić o budowie nowych. Mieszkańcy peryferii Pabianic toną w błocie, pokonują kałuże i dziury, żeby dojechać do tych wypasionych domów z widokiem na las.

- Dlatego dziś inwestujemy w planistykę. Powstało studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego miasta. Na debacie było 70 osób. Ludzie będą mogli wreszcie stawiać domy tam, gdzie dziś są pola uprawne, na których nikt od dawna niczego przecież nie sieje. To samo dotyczy dzielnicy przemysłowej. Niemal cały północny zachód miasta przeznaczony jest na biznes, skąd już za chwilę będzie idealne połączenie z obwodnicą.

Co nam sprzyja?

- Choćby te drogi, które wezmą w klesze miasto, czyli s14 i s8. Planowali je od 10 lat, a my będziemy po nich jeździć. Tylko się cieszyć.

Ale marketów to chyba mamy dość. A Pan jako architekt sam nawet takie projektuje.

- Nie moja wina, że jak mówią, lepsze kilo handu, niż deko roboty. Ludzie wolą otwierać sklepy, bo mniej się trzeba narobić. Przy produkcji jest więcej pracy.

Przez 5 lat walczyliśmy o uratowanie szpitala, mówiąc inaczej - o zdobycie pieniędzy na popłacenie poszpitalnych długów. Udało się. I znów dramat. Teraz nie wolno budować, inwestować. No to po co ratowaliśmy, pytają pabianiczanie. Trzeba było zamknąć. Mieszkańcy mają już dość słuchania o szpitalu.

- Jak szpital zacznie normalnie funkcjonować, będzie zarabiał. Też dla miasta. W sumie około 60 milionów złotych dostaliśmy na pokrycie tych poszpitalnych długów. Teraz trzeba zachowywać się tak, jak w domu, gdy mamy kredyt na mieszkanie. Trzeba żyć oszczędnie i racjonalnie. Nie wydawać na to, co się chce, tylko na to, co potrzebne.

Jak będą żyć pabianiczanie za 5 lat?

- Szansą dla miasta jest teraz powstanie planów zagospodarowania przestrzennego, które pozwolą ludziom budować się między innymi w okolicach Miodowej, 20 Stycznia. W sumie już powstaje 12 takich planów. Jak ludzie zaczną się budować, trzeba będzie im dać nowe drogi, kanalizację, wodociąg, latarnie, ciepło z ciepłowni miejskiej. Na tym miasto może dobrze zarabiać i żyć z ich podatków od nieruchomości, z CIT-ów.

I Pan w to wierzy?

- Ludzie już chwalą, że na bezpiecznych, czystych osiedlach są przedszkola, szkoły i nawet chwalą sobie te markety, które zazwyczaj się publicznie krytykuje. Ale to właśnie dzięki zakupom Polaków nasze PKB jest takie wysokie.

A nie ma Pan wrażenie, że Pabianice powoli stają się folwarkiem Andrzeja Furmana? Park Słowackiego, ulica Lipowa, plan zagospodarowania dla Starego Miasta... Słyszałam nawet, że prezydent chce odciągi tramwajowe mu z Pawelany zdejmować na koszt miasta.

- Kiedyś było to miasto Kruschego i Endera. Może przyszedł czas, że to ma być miasto Furmana? Oddając park, powinniśmy to zrobić na naszych zasadach.

Innych przedsiębiorców już w mieście nie ma?

- Andrzej Furman potrafi się dzielić tym, co zarobi. Wielu jest, którzy zawsze wyciągną z kieszeni własne pieniądze, żeby pomóc. Nie wolno zapominać o innych, jak choćby o Januszu Jantoniu, Marcinie Mieszkalskim, Zbyszku Grabarzu...

A jakim prezydentem jest Zbigniew Dychto?

- To dobry ojciec miasta. Ale jak to z ojcami bywa, kocha swoje dzieci. Czasami za bardzo. Przydałoby się, żeby momentami był ojcem-tyranem i chwycił za pasek. Choć teraz jest już to zabronione.

Rozmawiała Renata Kamińska

 

Andrzej Sauter: architekt, radny miejski, przewodniczący Rady Miejskiej, właściciel firmy Atlant. Ma 54 lata. Ukończył Politechnikę Łódzką. Z żoną Danutą ma dwie córki i wnuczkę.