Przeżyli dwie wojny światowe, pamiętają papieża Leona XIII, naczelnika Piłsudskiego i pierwszego prezydenta niepodległej Rzeczpospolitej, Gabriela Narutowicza.

Katarzyna Bartnik skończy 103 lata 10 października. Jest najstarszą pabianiczanką. Mieszka na Zatorzu z synową. Urodziła się we wsi Łykoszyn na Zamojszczyźnie. Z wielkiej rodziny została tylko ona. Nie żyją jej dwie siostry, 3 bracia i 2 synowie.

- W zeszłym roku babcia przeszła operację. Po niej nie odzyskała dawnej formy - mówi Leokadia Bartnik, synowa. - Choroba przykuła ją do łóżka.

Jeszcze 4 lata temu Bartnikowa chętnie oglądała telewizję. Denerwowały ją tylko seriale. Spać chodziła o północy, wstawała dopiero około 10.00.

- Nie mogę patrzeć teraz na te filmy - mówiła. - Ciągle się tam tylko całują i całują. Kto to widział, żeby kobieta tak obłapiała mężczyznę. Jak do mnie przychodzili kawalerowie, uciekałam przed nimi na zapiecek. Teraz świat jest inny.

---
— W życiu ważna jest praca i… muzyka — mówi Adam Frankowski, który w październiku ukończy 102 lata. — Wielkimi wartościami są rodzina, lojalność i uczciwość.

Najstarszy mieszkaniec Pabianic cieszy się dobrym zdrowiem. Tylko raz był w szpitalu — miał operację ślepej kiszki.

Dużo podróżował. Urodził się w Warszawie, na Krakowskim Przedmieściu, 26 października 1901 roku. Po pierwszej wojnie pracował w Sieradzu jako urzędnik akcyzy skarbowej. Szukał nielegalnych plantacji tytoniu i wytwórni alkoholu. Najmilej wspomina lata międzywojenne, spędzone na Wileńszczyźnie, w Wilejce.

— To był dobry, spokojny czas. Byliśmy wtedy razem: ja, moja żona i nasz synek — wspomina. — Później przenieśliśmy się do Głębokiego. W 1939 roku weszli bolszewicy, a później Niemcy. Historia jest ironiczna: przed Niemcami uchronili mnie bolszewicy, a przed bolszewikami ratowali Niemcy.

Po drugiej wojnie i stracie jedynego syna Frankowscy osiedlili się w Pabianicach.

— Żałuję, że już nie mogę grać na skrzypcach, to była moja pasja - mówi ze smutkiem w głosie. - Podczas okupacji założyłem nawet 10-osobowy zespół muzyczny, co pozwoliło utrzymać rodzinę.

Nadal nie odmawia sobie drobnych przyjemności. Codziennie czeka na niego porcja prasy i krzyżówek do rozwiązania.

---
Na drugim piętrze kamienicy komunalnej przy ul. Bohaterów mieszka samotnie Helena Romanowska, która setne urodziny obchodziła 13 września. Zakupy robi wnuczek, bo pani Helena od dawna nie wychodzi z domu. Wysokie schody są dla niej przeszkodą nie do pokonania. Po jednopokojowym mieszkaniu porusza się o lasce.

- Chciałabym, żeby Pan Bóg dał mi jeszcze trochę pożyć, bo od Niego wszystko zależy - mówi.

Jest rodowitą pabianiczanką. Ma zaledwie jedną klasę szkoły powszechnej. Przez wiele lat była prządką w fabryce Kindlera (dzisiejszy Pamotex). Nigdy nie chorowała, nigdy nie była w szpitalu. Do tej pory nie bierze leków.

- Boję się pigułek, nie mam do nich zaufania - zwierza się.

Sąsiedzi mówią o niej "nasza stulatka".

- Wszystkim życzę, żeby żyli tak długo jak ja - wyznaje. - Najważniejsze to żyć tak, by nikt przez nas nie cierpiał.

---
Ponad 30 lat mieszka w Pabianicach Władysława Olejniczak. Okrągły wiek życia będzie świętować wkrótce, bo 20 listopada. Doczekała się 4 wnucząt i 9 prawnuczków. Pochowała 2 synów.

- Mama jeszcze nie leżała chora - mówi synowa. - I chyba nie dałaby się położyć do łóżka. Uwielbia towarzystwo, jest straszną gadułą.

Życie pani Władysławy nie było usłane różami. Urodziła się w Wymysłowie. Miała pięć i pół roku, gdy przy porodzie trzeciego dziecka zmarła jej matka. Ojciec ożenił się ponownie i wyjechał do Niemiec. Młodszą siostrą zaopiekowała się ciotka, a małą Władzię oddano na służbę. Pasła gęsi i pilnowała krów, często marznąc i nie dojadając. Gdy miała 16 lat, wujek posłał ją do pracy w fabryce włókienniczej w Grzeszynie.

- Najszczęśliwsze lata przeżyłam u boku męża i dzieci - wspomina. - Gdy się pobieraliśmy, miałam 19 lat, a mąż 30.

Podczas wojny Niemcy zajęli ziemię Olejniczaków, a ich zmusili do pracy w gospodarstwie bauerów. Po wojnie rodzina zamieszkała we wsi Gucin. Do bloków na Piaskach Władysława Olejniczak przeprowadziła się po śmierci męża. Zabrała ją synowa.

- Chciałabym pojechać na grzyby, na Grzeszyn albo do Buczku - mówi. - Ale to już nie te lata, kiedy chodziło się po lesie całymi godzinami…

Po złamaniu stawu biodrowego chodzi o kulach. Za to serce ma jak dzwon.

- Lekarz nie mógł uwierzyć, że trzyma w rękach wyniki badań stuletniej teściowej. Myślał, że to pomyłka - dodaje synowa.

- Na świecie największym skarbem jest dobre zdrowie. Z nim można dożyć setki, gdy są przy nas najbliżsi - mówi pani Władysława.