- Od lat walczę z targowiskami w Rzgowie i Tuszynie - skarży się właścicielka sklepiku z damską odzieżą na Bugaju. - Teraz dołożyły mi jeszcze second-handy. Są tańsze, a na dodatek zaczęły dbać o wystrój.

W witrynach lumpeksów stoją manekiny ubrane w żakiet od Chanel albo dżinsy Levis. Zapraszają do przestronnych wnętrz. Ciuszki uprane i uprasowane wiszą na wieszakach. Można przymierzać w przytulnych pokoikach z lustrem. Ale klientów przyciągają głównie ceny.

- Za dwadzieścia złotych mogę się ubrać od stóp do głów, albo "zaszaleć", kupując wełniany płaszcz na zimę - mówi Agata, która przegląda wieszaki w Dukacie, największym ciucholandzie w Pabianicach. - Gdzie indziej za takie pieniądze kupię co najwyżej majtki. Albo podkoszulek na wyprzedaży.

Kto kupuje w lumpeksach? Coraz rzadziej emeryci i renciści, którzy liczą każdy grosz.

- Studenci, nauczycielki, dziennikarze, jest jedna dentystka, lekarz, przychodzi dużo pań z Urzędu Miejskiego - wymienia właścicielka sklepu przy Zamkowej.

Nowych klientów łatwo rozpoznać.

- To ci, co najpierw chodzą nerwowo przed sklepem, rozglądają się na boki zanim wejdą do środka - tłumaczy ekspedientka. - Za pierwszym razem wszyscy się wstydzą.

Czego? Że zobaczą ich znajomi, że rozpozna kolega z pracy. Bo w lumpeksach zwykle ubiera się ten, kto nie ma pieniędzy. A wstyd się przyznać, że ich brakuje.

- Najśmieszniej jest, gdy między wieszakami spotkają się dwie sąsiadki. Rzucą sobie ciche "dzień dobry" i zmykają, każda w inny kąt sklepu - opowiada ekspedientka.

W pabianickich lumpeksach przy odrobinie szczęścia można wyłowić prawdziwe perełki: ubrania znanych zachodnich marek, nienoszone, jeszcze z metkami i ceną w funtach lub euro.

- Z lumpeksu mam spódnicę Atmosphere, kurtkę dżinsową Lee, mnóstwo bluzek Only i Vero Moda, spodnie Esprit. Gdybym chciała to kupić w normalnym sklepie, wydałabym tysiąc złotych. A mnie kosztowało może ze stówę - wylicza Agata.

Takie ciuchy można obnosić wśród znajomych albo sprzedać z zyskiem na Allegro, internetowej aukcji. Coraz częściej w lumpeksach można spotkać łowców okazji.

- Mam parę klientów, którzy szukają wyłącznie ubrań metkowanych - opowiada właścicielka sklepu z Zamkowej. - Wpadają w dzień dostaw, zaraz po otwarciu. Ona biegnie na prawo, on na lewo i łapią wszystko, co wpadnie w ręce. Potem przynoszą do kasy i oglądają uważnie. Jeśli nie znajdą dziurki czy plamki, biorą. Nie patrzą na rozmiar, nie mierzą. Co tydzień zostawiają w kasie kilkaset złotych.

Prowadzenie lumpeksu to dość dochodowy interes. W hurtowniach odzieży używanej 25-kilogramowy worek ubrań kosztuje około 20 zł. Można wybierać w rozmiarach i fasonach - kupić wór bluzek lub dżinsów. Jedna sztuka odzieży kosztuje wtedy około 5 zł. W sklepie wyceniona jest na 10-20 zł.

- Aż tak dużo to na tym się nie zarobi - wzdycha właścicielka sklepu przy Zamkowej. - Gdybym handlowała z chodnika, to może i tak. Ale trzeba doliczyć czynsz, pensję ekspedientki, prąd, wystrój sklepu. Często trzeba robić dostawy, bo inaczej klienci się nudzą. A wszystko nie pójdzie. Mam ciuchy, na które nie ma chętnych nawet wtedy, gdy kosztują dwa złote.


***
Trasa "łowcy"

Zaczynamy na ul. Warszawskiej. Tu, obok sklepu Tatuum, jest mały ciucholand. Rzeczy są nowe lub mało używane, wyprane, czyste. W Dukacie w starej fabryce możemy spędzić kilka godzin, bo powierzchnia sklepu to prawie 1.000 m kw. Warto zajrzeć też do Butiku na rogu ulic Skłodowskiej i Waryńskiego, gdzie oprócz ubrań są dodatki (torebki, paski, bransoletki). Potem idziemy do centrum - do nowej Ciuchaterii przy Zamkowej, w jamniku. Ten sklep przypomina ekskluzywną galerię. Stamtąd już blisko na róg Zamkowej i Zielonej, gdzie jest duży ciucholand. Są w nim dwa pomieszczenia - z ubraniami dla dorosłych i ciuszkami dla dzieci.

Ile trzeba mieć w portfelu: bluzka damska z krótkim rękawem - od 8 do 15 zł; dżinsy - od 15 do 30 zł, spódnica - ok. 15-20 zł, kurtka dżinsowa - ok. 20 zł, płaszcz jesienny - od 15 do 30 zł, torebka - 10-15 zł, pasek - 7 zł, sukienka wieczorowa - ok. 20 zł.