- Jak osoba nazywająca siebie miłośniczką zwierząt może doprowadzić psa do takiego stanu?! - oburza się Andrzej Śmiechowicz, powiatowy lekarz weterynarii z Pabianic.

Pies, o którym mowa, to 7-letnia suka rasy owczarek niemiecki. W ubiegłym tygodniu z hodowli zabrali ją inspektorzy patrolu interwencyjnego ochrony zwierząt „As”. To oni wraz z przedstawicielami Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Psa Rasowego „Kennel Club” weszli na teren hodowli w Jadwininie. Wcześniej dotarła tam pracownica opieki społecznej.

Kontrolujący zobaczyli 43 psy. Kilka biegało po podwórku, reszta siedziała zamknięta w kojcach w „budynku hodowlanym”.

- To pomieszczenie gospodarcze typu garaż. W środku stało dziewięć klatek zbitych z desek. Przez szpary wysuwały się pyszczki małych psów - relacjonuje Agnieszka Pujan, inspektorka patrolu interwencyjnego „As”. - Duszący zapach amoniaku wyraźnie wskazywał na brak wentylacji, dostępu do świeżego powietrza i zbyt rzadkie sprzątanie pomieszczenia.

Mimo to zwierzęta nie były w najgorszej kondycji – z wyjątkiem wychudzonej suki rasy owczarek niemiecki. Ta ważyła zaledwie 15 kg, czyli ponad połowę mniej niż powinna.

- Była zamknięta w kolejnym pomieszczeniu gospodarczym - opowiada inspektor. - W stercie brudnej słomy i dużej ilości piór zauważyliśmy cień psa. Właścicielka tłumaczyła nam, że suka jest chuda, bo pewnie chora i nadaje się do uśpienia.

Na prośbę inspektorów właścicielka hodowli dobrowolnie zrzekła się suki. Zrzekła się także 5-letniej chihuahua, również w złej kondycji.

- Niejednej kobiecie trudniej się rozstać z parą butów niż tej pani z psem - mówi zniesmaczona Agnieszka Pujan.

O kiepskiej sytuacji psów patrol interwencyjny powiadomił Powiatową Inspekcję Weterynaryjną. Lekarz weterynarii pojechał tam. Jednak nie widział powodów do natychmiastowego odebrania psów właścicielce hodowli. Ale nazajutrz zmienił zdanie.

- Mówiąc szczerze, nawet trudno to nazwać hodowlą - uważa Śmiechowicz. - Brudne kojce z drewnianych desek, psy w oparach amoniaku wytwarzającego się na skutek nieregularnego sprzątania odchodów, brak wentylacji. Nie chcę myśleć, co działo się tam latem, podczas upałów.

6 października Powiatowy Lekarz Weterynarii wystąpił do wójta gminy Pabianice o natychmiastowe odebranie zwierząt.

- Ten wniosek lekarza weterynarii trzeba udokumentować - tłumaczy Sylwester Izbicki, kierownikreferatuochronyśrodowiska w Urzędzie Gminy Pabianice. - Poprosiliśmy weterynarza o uzasadnienie. Decyzja nie została jeszcze podjęta.

Stowarzyszenie „Kennel Club” zawiesiło działalność hodowli w Jadwininie na 30 dni. W protokole pokontrolnym zalecono właścicielce, by powiększyła kojce, dostęp psów do światła dziennego i wody. Ma też zadbać o wentylację w pomieszczeniach.

- Faktycznie warunki, w jakich przebywały psy, były katastrofalne - przyznaje Remigiusz Czech, menedżer „Kennel Clubu”. - Ale psy nie były zaniedbane. Gdybyśmy mieli jakiekolwiek zastrzeżenia, co do ich kondycji, od razu zdecydowalibyśmy się odebrać zwierzęta właścicielce. Daliśmy jej szansę na poprawienie warunków.

Ma na to czas do 5 listopada – do ponownej kontroli. Jeśli właścicielka hodowli nie wykona zaleceń, psy zostaną jej odebrane.

- Teraz pod jej opieką jest tylko pięć psów. Dla reszty właścicielka musiała znaleźć tymczasowe miejsce u znajomych lub w schronisku - dodaje kierownik Izbicki.

Do czasu ponownej kontroli właścicielce nie wolno sprzedać ani jednego z 39 psów zarejestrowanych w hodowli.

- Zaleciłem tej pani usunięcie z internetu ogłoszeń o sprzedaży psów - mówi menedżer „Kennel Clubu”.

Patrol interwencyjny „As” nie jest już tak łaskawy.

- Złożyliśmy zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami - informuje Agnieszka Pujan. - Dotyczy to głównie głodzonej suczki owczarka niemieckiego oraz chihuahuy.

Wyniki badań owczarka wykazały, że ma anemię z niedożywienia. Owczarek i chihuahua są teraz leczone w szpitalu dla zwierząt. Później trafią do adopcji.

ŻyciuPabianic udało się porozmawiać z właścicielką hodowli.

- Psy nie były zaniedbywane, głodne ani skołtunione. Nie ma podstaw, by mi je odebrać. Wszystko zostało niepotrzebnie rozdmuchane - uważa właścicielka. - Przyznaję jednak, że popełniłam błąd, powierzając opiekę nad owczarkiem synowi i zięciowi. Sama byłam w szoku, gdy zobaczyłam, jakie są skutki tej opieki.

W posesji praca wre. Hodowcy walczą, by odzyskać dochodowy interes. Zajęli się powiększaniem kojców dla psów i dostosowaniem budynku. Na czas robót psiaki wywieźli.