- Jestem szczęśliwa - cieszy się matka ułaskawionego. - Wigilię spędzimy razem.

Rodzina ofiar wypadku jest oburzona.

- Straszną gwiazdkę zgotował nam pan prezydent - powiedział Gazecie Pomorskiej 24-letni Łukasz Piotrowicz z Kutna, który stracił ojca, macochę i dwóch braci. - Nie spodziewałem się, że podejmie tak niesprawiedliwą decyzję.

Prezydent gęsto się tłumaczy:

- To nie była łatwa sprawa - powiedział. - Tu życie człowieka, tu pięcioro nieboszczyków. Ja zdecydowałem, by temu człowiekowi dać szansę.

Ksiądz Marek już odebrał w więzieniu dokumenty zwalniające go z reszty kary. Siedział tylko 2,5 roku.

Krewni ofiar nie mogą się z tym pogodzić. Oni nie wybaczyli księdzu. Mają za złe, że nigdy nie okazał skruchy, nie przeprosił. Tylko raz odprawił w Kutnie mszę świętą za ofiary tragedii. Ale pomylił nazwiska zabitych.

- Syn musi żyć z ciężarem na sumieniu. Nie chciał zrobić tego, co się stało. Jest wdzięczny prezydentowi. Poza więzieniem może zrobić dla ludzi wiele dobrego - mówi matka księdza. - Jest chory na cukrzycę. Musi przejść operację. Lekarze będą mu wyjmować stalowe śruby, którymi miał spięte połamane kości nóg, póki się nie zrosły.

Tragedia rozegrała się 18 czerwca 1999 roku koło Włocławka. Ksiądz jechał oplem vectrą z 51-letnią kobietą i 17-letnim chłopakiem. Wracali znad morza. W przeciwnym kierunku, na wczasy jechała peugeotem rodzina. Kierował Dariusz Piotrowicz (lat 38), obok niego siedział syn Michał (lat 8). Z tyłu żona Beata (lat 26) z Mateuszkiem (1,5 miesiąca). Choć przy drodze stał znak zakazu, a na jezdni była ciągła linia, ksiądz bezmyślnie próbował wyprzedzać. Chwilę później z ogromną prędkością zderzył się czołowo z peugeotem. To była masakra. Na miejscu zginęli Piotrowicze i pasażerka auta księdza. Sobański miał połamane nogi i rękę.

Prokuratura oskarżyła go o umyślne naruszenie przepisów bezpieczeństwa i nieumyślne spowodowanie śmiertelnego wypadku. Ksiądz bronił się, że zasnął za kierownicą. Wyrok brzmiał: 5 lat więzienia bez możliwości warunkowego zawieszenia wykonania kary.

W kwietniu 2003 roku wyrok się uprawomocnił, ale ksiądz nie siedział. Kilkakrotnie prosił sąd o odroczenie. Tłumaczył to złym stanem zdrowia, potem koniecznością rozliczenia akcji charytatywnej, którą prowadził. Sąd przychylał się do próśb, aż 24 czerwca zeszłego roku miarka się przebrała. Do komendy policji w Pabianicach wpłynął nakaz doprowadzenia Sobańskiego, wystawiony przez Sąd Okręgowy
we Włocławku.

Ksiądz siedział w otwartym zakładzie karnym w Wojdowicach na Śląsku. Często wychodził na przepustki, przyjeżdżał do Pabianic. W Wojdowicach prowadził aptekę, rozdawał leki z darów. Starał się o ułaskawienie, pisał do prezydenta Kwaśniewskiego. Listy do prezydenta pisali także rodzina i przełożeni księdza.

Przeciwko ułaskawieniu księdza są sędziowie sądu we Włocławku. Ale prezydent zdecydował inaczej.


***
Marek Sobański ukończył seminarium salezjańskie, pracował w parafii częstochowskiej. Był także koordynatorem w Fundacji Nowej Ewangelizacji Duc in Altum im. Jana Pawła II. Współpracował z Zakonem Kawalerów Maltańskich, fundacją charytatywną z Belgii i niemieckim Caritasem. Miał liczne kontakty z firmami farmaceutycznymi w Polsce i za granicą. W Pabianicach fundacja wydawała leki ubogim.