Lekarze ze szpitala w Pabianicach nie będą postawieni przed sądem za niedbalstwo zawodowe, niestaranność w stawianiu diagnozy, bagatelizowanie stanu zdrowia pacjenta i zwlekanie z podjęciem czynności. Postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci 17–letniego Maćka Piechowskiego zostało umorzone. Sąd Rejonowy w Pabianicach utrzymał w mocy decyzję prokuratora.

– Musiałem podjąć taką decyzję, bo polski kodeks karny jest ułomny, istnieją luki w prawie – tłumaczył swoją decyzję sędzia Przemysław Zabłocki. – Jako człowiekowi trudno mi jest się z tym pogodzić. Ale jako sędzia jestem związany przepisami prawa.

Umarł, bo…

Maciek Piechowski zmarł w szpitalu, gdzie zawiozła go karetka pogotowia. Był ciężko ranny w wypadku samochodowym na ul. Partyzanckiej. Za śmierć chłopca rodzice winią ówczesnego ordynatora chirurgii i trzech lekarzy szpitala. Ojciec – Jan Piechowski, złożył na nich skargę w prokuraturze. Twierdzi, że lekarze popełnili szereg błędów, które doprowadziły do śmierci syna.

Prokuratura prowadziła dochodzenie przez dwa lata. Tyle trwało przesłuchiwanie świadków i zbieranie dokumentów. Biegli sądowi – lekarze z Wrocławia, stwierdzili błąd lekarski w diagnozie. Mimo to 10 maja prokurator umorzył dochodzenie.

Niedbalstwo!

Dziesięć dni później Jan Piechowski odwołał się.

– Prokurator badał jedynie, czy lekarze nie popełnili tak zwanego błędu lekarskiego – mówi Jan Piechowski. – Moim zdaniem, powinien zbadać także, czy lekarze specjaliści, którym został powierzony w opiekę chory, dołożyli należnej staranności i ostrożności w postępowaniu z nim.

Zarzuty rodziców wobec lekarzy potwierdzili biegli sądowi z Wrocławia. Wskazali oni na niedbalstwo zawodowe lekarzy, niestaranność diagnostyczną, bagatelizowanie objawów i zwlekanie z podjęciem należnych czynności. Na dodatek lekarze z Pabianic pomawiali rannego Maćka o picie alkoholu lub branie narkotyków.

Tylko dyscyplinarka

Sąd uznał jednak, że prokurator miał rację, umarzając dochodzenie. W kodeksie karnym sędzia nie znalazł żadnego paragrafu, który pozwoliłby postawić zarzut lekarzom z pabianickiego szpitala.

– To przerażające, że na mocy prawa takie rażące uchybienia lekarzy pozostają bezkarne – mówił sędzia. – Jedyne, co może zrobić sąd, to zgłosić wniosek do Izby Lekarskiej o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec lekarzy.


Jak doszło do tragedii

4 listopada 2000 roku 17–letni Marcin T. wziął bez wiedzy ojca kluczyki od auta marki opel. Na przejażdżkę zaprosił kolegów z osiedla – Maćka Piechowskiego i Sebastiana. Na Partyzanckiej stał policyjny patrol. Marcin postanowił uciekać. Na skrzyżowanie Partyzanckiej i Sikorskiego wjechał przy czerwonym świetle. Zdołał uniknąć zderzenia z ciężarówką, ale opel uderzył w drzewo.

Maciek zmarł po 6 godzinach pobytu na oddziale chirurgicznym pabianickiego szpitala. Pułkownik doktor Jan Dzido, który przeprowadził sekcję zwłok, stwierdził, że przyczyną zgonu były rozległe wielonarządowe obrażenia czaszki i złamania miednicy oraz krwawienia wewnętrzne.

– Dyspozytor wysłał do wypadku zwykłą karetkę z lekarzem pediatrą, zamiast „erkę”, chociaż wiedział, że są ciężko ranni – mówi ojciec Maćka. – W szpitalu zwlekano z podjęciem decyzji o badaniach rentgenowskich i tomografii komputerowej. Lekarz neurolog zbadał Maćka „na oko”. Nie zapewniono mojemu synowi bezpieczeństwa pobytu w szpitalu. Leżał na chirurgii zamiast na OIOM–ie. Nie podłączono go do urządzeń monitorujących procesy życiowe, lecz pozostawiono w ciemnej sali, przywiązanego do łóżka bandażami.