ad
Wrócił pomysł dopłacania do szpitalnych obiadów. Pacjenci szpitala w Łowiczu od kilku dni muszą dawać po 5 zł, by dostać drugie danie obiadowe. Ci, których na to nie stać, dostają tylko zupę.

Podobny pomysł narodził się dwa lata temu w Pabianicach. Dopłatę (też 5 zł) zaproponowała Urszula Kraska – przewodnicząca Rady Powiatu. Do kasy szpitala wpłynąłby wtedy okrągły milion zł rocznie. Ale dyrektor szpitala nie zgodził się.

– Doszedłem do wniosku, że będzie to źle odebrane. I dlatego, choć ledwo wiążemy koniec z końcem, na razie zostaniemy przy nieodpłatnym wyżywieniu – deklaruje dyrektor Andrzej Iwanowski.

Co w kuchni piszczy

Kucharki szpitala przy ul. Jana Pawła II karmią codziennie prawie pięciuset pacjentów.

– Dobowa stawka żywieniowa na jednego pacjenta wynosi zaledwie 4 złote 50 groszy – mówi Ewa Michalska, kierowniczka działu żywienia. – Tyle kosztuje wsad do kotła. Wynagrodzenia kucharek nie są w to wliczane.

Kupowane hurtem warzywa, mięso, pieczywo i nabiał są tańsze.

– Oszczędzamy też, brzydko mówiąc, na pacjentach, którzy są po operacjach – wyjaśnia Michalska. – Oni nie jadają normalnych posiłków, tylko kleiki.

Raz na dziesięć dni kierowniczka układa jadłospis. Musi się nieźle nagłowić, bo dania nie mogą się powtarzać.

Śniadanie, obiad i kolacja muszą mieć w sumie 2.600 kilokalorii. Taka jest ogólnopolska norma, ustalona przez sanepid.

– Nie spełniamy jej – przyznaje kierowniczka. – Za takie pieniądze nie da się. Nasze posiłki mają od 2.100 do 2.400 kcal.

Za mało warzyw

Raz do roku pabianicki sanepid bada jedzenie w szpitalu. Próbki są pobierane z talerzy pacjentów. Ostatnia kontrola (w kwietniu) wypadła pozytywnie. Jedynym minusem był brak warzyw do śniadań i kolacji.

– Na pomidorka czy listek sałaty już nas nie stać – tłumaczy kierowniczka Michalska.

Podjadanie w podziemiach

Jeśli pacjentowi nie wystarcza darmowego szpitalnego jedzenia, może zejść do podziemia. Tam jest kawiarnia, gdzie oprócz herbaty i ciastek kupi apetycznie przypieczone udka kurczaków, smażone ryby, kolorowe sałatki i wędlinę.

– Pacjenci biorą też flaczki i pizzę – mówi ekspedientka. – Nie narzekamy na brak klientów.