List do redakcji

Nie da się wyjść za furtkę, nie da się pojechać wózkiem inwalidzkim, nie da się pójść pieszo i nie da się pojechać samochodem, bo nie wiadomo, czy kałuża ma metr głębokości czy więcej. Ja mam kochać Pabianice. Do mojej pracowni garncarskiej Hopi House przychodzą dzieciaki z Łodzi, Tomaszowa, Łodzi. Odwiedzają mnie ludzie z Londynu, Kanady, Holandii. Jak mam im tłumaczyć, że Pabianice mają europejskie aspiracje i czekają na turystów. Żenada i nic więcej. Ile lat mam słyszeć, że na drogi lokalne nie ma pieniędzy. Przecież to żenada. Założyłam komitet, chcieliśmy się zebrać po 1.500-1.800 zł, ale dostałam pismo od prezydenta, że za mało dajemy. A dlaczego w ogóle mamy dawać? Przecież nie mieszkamy w lesie, tylko w mieście. Ludzie z Bugaju nie muszą się dokładać do chodników i asfaltu. Każdy, kto do mnie przyjeżdża, łapie się za głowę. Byłam w zarządzie dróg w ub. tyg. i usłyszałam, że coś wyrównają. Byłam dzisiaj i też usłyszałam, że dzisiaj. I nic. Nie ma planu, nie ma perspektyw. Nie mogę wyjść na spacer, nie może wyjść mój pies jeden i drugi, bo jedyne, na co wychodzi, to błoto. Mam zawsze brudny samochód. Nie chcę tak. Nie ma gdzie skierować zwykłego zapytania, kiedy ta ulica będzie zrobiona. Na argument, że nie ma pieniędzy, rzygać się chce. Proszę sprawdzić, ile pieniędzy wpłaciłam do urzędu skarbowego ja i mój mąż w ostatnich 24 latach. Starczyłoby na kilka ulic.