ad
- Długo żyłem z piętnem złodzieja. Nareszcie koniec - mówi z ulgą. - Sąd mnie uniewinnił, ale straciłem opinię człowieka uczciwego, na którą pracowałem całe życie.

Czajka ma prywatną firmę. Zajmuje się robotami melioracyjnymi.

- Wygrałem, bo znalazłem dowody, że gazownia pokazała spreparowaną dokumentację. Znam się na technicznych kruczkach, które chciano wykorzystać przeciwko mnie. No i nie bałem się użyć w sądzie mocnych słów - twierdzi.

"Złodziejem" został trzy lata temu. Zaczęło się niewinnie - od wymiany gazomierzy w domu w Ksawerowie, który odziedziczył po ojcu.

- Najpierw przyszła ekipa z Pabianic - opowiada Czajka. - Wpuściłem ich. Przez chwilę kręcili się przy gazomierzu, ale stwierdzili, że nic nie będą wymieniać.

Druga brygada, tym razem z Łodzi, zjawiła się dwa tygodnie później. Monterzy założyli nowy licznik. Stary zabrali. Wkrótce Czajka dostał zawiadomienie, że stary licznik będzie poddany ekspertyzie.

Wyrok nadszedł pocztą. Brzmiał: "Przeprawiony numer gazomierza".

- Zostałem oskarżony o nielegalny pobór gazu. Z pisma wynikało też, że zrobiłem przyłącze i czerpałem gaz z pominięciem licznika - wspomina Czajka.

Kara za kradzież miała być dotkliwa - prawie 7.000 zł. Szybko okazało się, że Mirosław Czajka nie jest jedynym "złodziejem" wytropionym przez Mazowiecką Spółkę Gazowniczą. W Pabianicach i Ksawerowie "kradło" ponad 200 osób - głównie właściciele domów, którzy ogrzewali lub dogrzewali je gazem.

Gazownia zawsze robiła tak samo: przysyłała dwie grupy monterów, a potem niekorzystne ekspertyzy i kary: od 2.000 aż do 22.000 zł! I oskarżała odbiorców o majstrowanie przy plombach na gazomierzach.

- Ciekawe, że wszystkie plomby były uszkodzone w identyczny sposób. A to niedorzeczne - Czajka puka się w czoło.

Odwołania nie przyniosły skutku. Ale Czajka się nie poddawał. Uganiał się po kancelariach prawników. Zaczął analizować protokoły, ekspertyzy i pisma z gazowni.

- Znalazłem niekonsekwencje, które pozwoliły podejrzewać, że to spisek, naciąganie wielu ludzi - opowiada.

Jeden z protokołów kontroli stwierdzał, że gazomierz w domu Czajki jest nieczynny, bo w budynku nikt nie mieszka.

- To po jaką cholerę miałbym kłaść dzikie rury?! - denerwuje się pabianiczanin. - Żeby skontrolować gazomierz, monterzy przepuścili przez niego trochę gazu. To także opisali w protokole.

Sąd mogła przekonać kolejna wpadka pracowników gazowni. Otóż "złodziejowi" Czajce gazownia odcięła dopływ gazu. Aby to zrobić, monterzy musieli rozkopać pas ziemi przed jego domem, by dostać się do zaworu.

- Wiedziałem, że na takie roboty trzeba mieć zezwolenie z Urzędu Gminy. Szybko sprawdziłem. Okazało się, że nie mają żadnego kwitu. Roboty zostały wstrzymane - opowiada Czajka.

Gdy później sprawdził dokumentację, wyszło na jaw, że gazownia opisała to inaczej - że miała prawo kopać w ulicy, bo tego dnia przed domem Czajki była… awaria gazu.

- Podobnych wpadek w papierach znalazłem więcej - mówi.

Czajka poszedł do prokuratora.

- Ale usłyszałem, że to sprawa pomiędzy mną a gazownią - mówi.

Z niepokojem czekał więc na wyrok sądu.

- Trafiłem na mądrą sędzinę. Jestem jej bardzo wdzięczny - cieszy się.

I zapowiada kontratak.

- Za pieniądze, które straciłem przez gazownię, mógłbym kupić niezły samochód - wyliczył. - Teraz ja pozwę gazownię do sądu.


***
Mirosław Czajka działa w Ogólnopolskim Stowarzyszeniu Odbiorców Gazu. Ponad rok temu założyli je oskarżeni o kradzież mieszkańcy Pabianic i Ksawerowa.

- Nie ma tygodnia, żebym nie odbierał telefonów od ludzi, których gazownia chce naciągnąć tak jak nas. A to znaczy, że proceder nadal trwa - mówi Czajka.