ad

Marcin Komorowski – piłkarz PTC, w 2008 roku uznany przez Czytelników Życia Pabianic „Nieprzeciętnym sportowcem”. Wychowanek pabianickiego klubu, grał m.in. w Legii Warszawa i Tereku Grozny. Do kadry kraju powołany przez trenera Leo Beenhakkera. Dziś 33-letni piłkarz walczy o zdrowie i powrót na boisko. Jest wolnym zawodnikiem.

 

Co się dzieje?

– Walczę z kontuzją ścięgna Achillesa.

 

To kontuzja odniesiona na boisku?

– Niejedna. Trzy lata temu pojawił się ból w nodze. Grałem wtedy w reprezentacji. Lekarz stwierdził stan zapalny stawu skokowego, dał mi zastrzyk i przeszło. Brałem udział w przygotowaniach do następnego sezonu. Podpisałem kontrakt z Terekiem Grozny i po kilku meczach znów się zaczęło. Doktor Jacek Jaroszyńskie stwierdził, że są zrosty w stawie skokowym, bo moje stare kontuzje za szybko się zagoiły. Kilka razy zwichnąłem staw skokowy. Porobiły się zrosty, które bardzo przeszkadzają w chodzeniu. Powodują nieznośny ból i sztywność ścięgna.

 

Przed Euro 2016 we Francji przeszedł Pan trzeci zabieg.

– Operację przeprowadził doktor Jaroszewski. W grudniu zacząłem trenować z zespołem, ale noga tak mnie bolała, że nie mogłem wytrzymać. Po tygodniu pobytu w Czeczenii wróciłem do Polski. Miałem odpocząć i wrócić do klubu na okres przygotowawczy. Myślałem, że potrzebuję więcej czasu na regenerację. Wróciłem na obóz, ale z bólu nie mogłem chodzić. Więc znów przyleciałem do Polski. Okazało się, że potrzebny jest kolejny zabieg. W tym czasie skończył mi się kontrakt z Terekiem Grozny. Przestałem normalnie chodzić, mimo ciągłej rehabilitacji. Noga strasznie bolała.

 

W ciągu kilkunastu miesięcy przeszedł Pan cztery operacje. Operował też słynny doktor Niek Van Dijk, lekarz Realu Madryt. Co stwierdził ?

– Podobno jest najlepszy, jeśli chodzi o leczenie stawów skokowych. Real Madryt ma na niego wyłączność. Leczył też Cristiano Ronaldo i Keylora Navasa. Polecieliśmy do Amsterdamu i tam usłyszałem, że mój „Achilles” jest prawdopodobnie naderwany. Badanie potwierdziło diagnozy, Van Dijk zrobił mi więc kolejną operację. Powiedział, że jego zdaniem to nie są zrosty, a rozszedł się „achilles”, ścięgna puściły. Zrobił operację. W grudniu zeszłego roku zacząłem rehabilitację. Do kwietnia nie widziałem poprawy. Van Dijk kazał brać tabletki przeciwbólowe i ćwiczyć. Bez rezultatu. Znowu do niego pojechałem. Wtedy doktor stwierdził, że nici operacyjne się nie rozpuściły, są zwapnione i to one przeszkadzają.

 

Co dalej?

- Wybieram się na dłuższą rehabilitację do Warszawy. Wykonuję cykl ćwiczeń. Szczerze mówiąc, jeszcze dobrze nie chodzę. Wszystko zależy od tego, jak się zagoi noga.

 

Kto za to płaci?

– Leczę się za własne pieniądze. Mam swoje biznesy.

 

Czym się Pan zajmuje?

– Jestem deweloperem. Zainwestowałem pieniądze, które zarobiłem na kontrakcie. Mam z czego żyć i utrzymać rodzinę.

 

Gdyby nie piłka nożna, kim by Pan został?

– Dziś myślę, że architektem. Ale ukończyłem zupełnie inne studia, Akademię Wychowania Fizycznego.

 

Czy ogląda Pan mecze piłkarskie?

– Ciężko jest oglądać innych na boisku. Zawsze widzę siebie, co bym zrobił, jak zagrał. Ale tak, oglądam mecze Legii i reprezentacji Polski. Mamy świetną drużynę narodową. Miło się patrzy na chłopaków. Widać, że są zgrani, a i kibice wspaniale dopingują.

 

Wchodząc na boisko, niektórzy piłkarze głaszczą trawę, żegnają się. Dlaczego to robią?

– Każdy w coś wierzy. Ja też się żegnałem. To pomaga.

 

Doping kibiców też?

– Emocje są przed meczem. Gdy się usłyszy gwizdek sędziego, wszystko znika. Nawet kibiców się nie słyszy, choć siedzą prawie za naszymi plecami. Po prostu się gra, robi się swoje.

 

Dlaczego akurat piłka nożna?

– W piłkę grał mój ojciec. Był środkowym obrońcą PTC. Tak jak ja. W domu mówiło się tylko o piłce.

 

Co trzeba mieć, by grać z najlepszymi?

– Trzeba ciężko pracować i mieć dużo szczęścia. W juniorach PTC za moich czasów było kilku świetnych chłopaków. Myślałem, że powalczą wyżej. Niestety.

 

Panu się udało...

– Tak, mnie się udało.

 

Bo miał Pan szczęście?

– W pewnym sensie tak. Ktoś mnie zauważył. Jest w Pabianicach człowiek, który zna się na piłce i obserwuje zawodników. On mnie zauważył i polecił mocniejszym klubom. Jeździłem na testy i okazało się, że kluby chcą zaryzykować wzięcie młodego zawodnika. Obserwatorzy widzieli, że ciężko pracuję i zapamiętali mnie. Dbałem o swoje nazwisko. Na boisku nigdy się nie poddawałem, walczyłem do końca.

 

Tak jak teraz uparcie walczy Pan o powrót na boisko. A jak nie wyjdzie?

– No cóż, takie jest życie. Jeśli przegram walkę o powrót na boisko, to zajmę się biznesem. Daję sobie jeszcze kilka miesięcy i zobaczymy…