- Gdy w urzędach solenizanci wyprawiają przyjęcia dla kolegów, nie ma szans na chwilę wytchnienia - opowiada Piotrek, dostawca pajd i obiadów z Grill Chaty. - Bywa, że po drodze trzeba kupić wódkę, bo takie jest zamówienie.

Codziennie kilkunastu dostawców wskakuje do aut i mknie z ciepłym jedzeniem dla klientów. Pabianiczanie chętnie dzwonią po pizzę, pajdę, pieczonego kurczaka i zestaw obiadowy. W piątki oblegany jest telefon Taverny Zagłoba.

- Tego dnia mieszkańcy naszego miasta mają przymus zjedzenia postnej rybki - zauważyła Joanna Dybka, właścicielka Taverny.

Sporo zamawiają lekarze ze szpitala.

- Widać na dyżurach są nielicho głodni, bo wożę im głównie steki - mówi dostawca.

Dzieciaki telefonują ze szkół. Zamawiają ciepłe pajdy na duże przerwy.

- Mówią, że wolą to niż kolejnego batona ze szkolnego sklepiku - tłumaczy Marek Wieteska, właściciel Paydy i Grill Chaty. - Zestawów obiadowych nie chcą, bo na przerwie jest za mało czasu.

Telefony w barach i restauracjach urywają się od południa do późnego wieczora. Jest kilka reguł. W południe dzwonią z firm, urzędów. Pod wieczór telefonują ci, którym nie chce się ani gotować, ani wyjść z domu.

- Największy ruch jest w weekendy - dodaje Piotrek. - Wtedy stale jestem na mieście. Wciąż dostaję sygnał, że mam wracać, bo czeka kolejne zamówienie.

Latem rosną zamówienia na golonkę, schabowego i pół litra. To słomiani wdowcy rozkoszują się domową wolnością.

Lubimy dbać o pozory.

- Pewna pani zamówiła pieczonego pstrąga, koniecznie na półmisku - opowiada Joanna Dybka. - Wydawała eleganckie przyjęcie i nie chciała, by goście poznali, że nie ona przyrządziła rybę.

Dla dostawców bywamy przesadnie gościnni.

- Najgorzej przywozić jedzenie na imprezę - uważa Andrzej Dybka z Taverny. - Wtedy od progu ciągną człowieka do stołu, chcą nalewać wódki. Gdybym wszędzie miał się gościć, to do domu wracałbym chyba na czworakach…

Zamówienia robione przy wódeczce są wyjątkowo śmiałe.

- W ubiegłym roku tuż przed Wigilią miałem zawieźć spory zestaw obiadowy: goloneczka, stek, ziemniaki - opowiada Marek Wieteska. - Nikt mi nie otworzył, drzwi mieszkania były uchylone. Wszedłem. Przy stole zastawionym butelkami po wódce drzemało czterech sprawiedliwych. Jeden się ocknął, wziął jedzenie, zapłacił i dał hojny napiwek. Do tej pory się zastanawiam, czy oni pamiętali, że cokolwiek jedli.

Na usługę narzekamy rzadko.

- Czasem klienci się czepiają, że mam dwie minuty spóźnienia - śmieje się Piotrek. - Ale jeszcze nikt się nie awanturował.

Za to wymagania mamy coraz większe. Z tego powodu Dybkowie postawili na półce słoik czarnych oliwek.

- To dla pana, który każe kłaść oliwki na pizzy. Czarne oliwki są drogie, dlatego większość pizzerii używa tańszych, zielonych. Ale ten klient to smakosz - tłumaczy Andrzej Dybka.

Napiwki dajemy niechętnie.

- Zazwyczaj należność odliczana jest co do złotówki. A bywa, że musimy biegać po sklepach, by rozmienić pieniądze, bo trzeba wydać kilka groszy - mówi Wieteska.

W Pabianicach reguła jest taka: napiwki chętniej dają niezamożni, bogatsi skąpią.

- Mamy dwie stałe klientki, starsze panie: mamę i córkę. Tym paniom się nie przelewa. Za to zawsze, gdy przyjadę z obiadem dla nich, czeka napiwek w postaci czekoladki - mówi Andrzej Dybka.