- Ja wymyśliłem i zbudowałem ten kiosk! - denerwuje się Marian Cichosz. - A teraz co? Tak po prostu mam się poddać?

Jego budka z gazetami jest w holu szpitala. Ale wkrótce za ladą nie będzie Cichosza, bo przegrał przetarg na dzierżawienie kiosku.

- Nie zgadzam się z wynikami tego przetargu. Dlatego walczę o moje miejsce pracy - mówi.

- Pan Cichosz łamie prawo. Jest jak intruz, który nie chce opuścić cudzego mieszkania - ripostuje doktor Jacek Dyba, pełniący obowiązki dyrektora szpitala.

Cichosz wymyślił interes 12 lat temu. Wynajął w szpitalu kilkanaście metrów podłogi na korytarzu. Postawił ścianki, witrynę. Od tamtej pory handluje gazetami, kosmetykami, napojami i przekąskami.

- To mój drugi kiosk w szpitalu. Pierwszy zbudowałem kilka metrów dalej - pokazuje. - Teraz jest w nim laboratorium.

Kłopoty sklepikarza zaczęły się, gdy zaczęto ogłaszać przetargi na pomieszczenia, które szpital wynajmuje prywatnym firmom.

- Pierwszy spokojnie wygrałem - opowiada Cichosz. - Myślałem, że z moim doświadczeniem teraz także sobie poradzę.

Przeliczył się.

Zasady konkursu ofert na dzierżawienie pomieszczeń są skomplikowane. Każdy, kto wystartuje do konkursu, może liczyć na 100 punktów. 70 punktów dostaje ten, kto zaproponuje najwyższy czynsz. Komisja przyznaje też punkty (najwięcej 30) za doświadczenie w handlu, zwłaszcza na terenie obiektów służby zdrowia.

Za doświadczenie Cichosz dostał maksymalną liczbę "oczek", ale…

- Przegrałem, bo konkurent zaproponował wyższy czynsz - przyznaje. - Mój rywal wygrał zaledwie jednym punktem. On chce płacić sto dwa złote za metr podłogi. To minimalna kwota, by przebić moją ofertę. Podejrzewam, że mógł znać cenę, jaką dałem.

- To wierutna bzdura. Przetarg był uczciwy - nie zgadza się doktor Dyba. - Dbam o interesy szpitala. Nowy dzierżawca zapłaci więcej. Tylko to zadecydowało o wyborze jego oferty.

Cichosz odwoływał się do dyrekcji szpitala, starosty, prezydenta. Bez skutku.

- Już wiem, że nie wygram. Ale walczę o miejsca pracy. Moje i ludzi, których zatrudniam - mówi.

Teraz handluje, oświetlając kiosk lampami na akumulator, bo szef szpitala odciął mu prąd. Wokół kiosku jest ciemno. Świeci tylko jedna jarzeniówka.

- Mam żal do pana Dyby, że walczy ze mną takimi metodami - mówi Cichosz.

- Użyję wszelkich sposobów - zapowiada Dyba.

Dyrekcja szpitala złożyła pozew w sądzie. Domaga się eksmisji "okupanta".

- Tak. Wszedłem na drogę bezprawia - przyznaje Marian Cichosz. - Ale zanim mnie eksmitują, pohandluję jeszcze parę miesięcy. Dzięki temu mniej stracę na likwidacji kiosku.