Są mili, wygadani, starannie ubrani. Łatwo zdobywają zaufanie, zwłaszcza starszych. Obiecują pomóc w załatwieniu kilkuset złotych dodatku do chudej emerytury. Mają to być pieniądze z pomocy społecznej lub ZUS-u. Wiedzą, gdzie starsi ludzie zwykle chowają pieniądze albo złoto. I kradną je.

Oszuści chodzą parami. Mężczyźni udają, że są z "gazowni". Noszą robocze kombinezony.

Takich "monterów" wpuściła do mieszkania lokatorka bloku z ul. Skłodowskiej. Przyszli sprawdzić szczelność instalacji. A przynajmniej tak mówili. Gdy jeden zaglądał do kuchenki, drugi zagadywał 67-letnią gospodynię.

- Dopiero gdy wyszli, emerytka zauważyła brak gotówki, karty do bankomatu i notatki z numerem kodu - mówi Sławomir Komorowski, naczelnik wydziału dochodzeniowo-śledczego pabianickiej komendy policji.

Pani Daniela czym prędzej zadzwoniła do banku, by zastrzec konto. Ale złodzieje byli szybsi. Już zdążyli wypłacić 700 zł.

"Gazowników" nie wolno wpuszczać za próg, jeśli nie są zapowiedziani.

- O kontrolach instalacji gazowych powiadamiamy kilka tygodni przed terminem - mówi Marek Kwiatkowski, rzecznik Pabianickiej Spółdzielni Mieszkaniowej. - Takie informacje są wywieszane na klatkach schodowych.

Oszustkami są też kobiety. Obiecują pomoc w zdobyciu pieniędzy z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych lub Funduszu Zdrowia. Dwie oszustki, podające się za pracownice Narodowego Funduszu Zdrowia, zapukały do mieszkania 74-letniej Danieli L. przy ul. Kościuszki. Gospodyni wpuściła je do mieszkania. Dlaczego? Bo były miłe i wyglądały porządnie. Pytały o zdrowie, obiecywały dodatek do emerytury. Po ich wyjściu pani Daniela zauważyła brak 800 zł.

- Nasi pracownicy nigdy nie nachodzą nikogo w domach - mówi Błażej Torański, rzecznik Narodowego Funduszu Zdrowia w Łodzi. - Jeśli kontaktujemy się z obywatelami, to tylko telefonicznie. Tak sprawdzaliśmy recepty na leki refundowane.

Tydzień wcześniej oszustki podawały się za inspektorki Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Wpuściła je do mieszkania pani Ireny S. z ulicy 3 Maja.

- Pytały czy wiem, że należy mi się jednorazowy dodatek. Powiedziałam, że nie wiem. Obiecały pomóc, więc je wpuściłam - opowiada.

Najpierw "inspektorki" kazały napisać oświadczenie, że lokatorka stara się o dodatek. Kobieta nie nabrała podejrzeń nawet wówczas, gdy kazały jej pisać w zeszycie w kratkę. Potem z troską pytały o zdrowie: co ją boli, na co choruje.

- Gdy powiedziałam, że bolą mnie plecy, ta czarna ofiarowała się zrobić mi masaż - opowiada pani Irena. - A ja, głupia, rozebrałam się i położyłam w sypialni.

Gdy jedna masowała plecy, druga plądrowała pokój. Przeszukała szafę i regał. Nic nie znalazła, poszła więc do kuchni. W szufladzie były pieniądze na czynsz. W szafce pod zlewem znalazła słoik z biżuterią. Zabrała wszystko.

Starsza złodziejka ma czarne włosy, gładko przylegające do głowy. Druga, blondynka ma około 25 lat. Obie jaskrawo pomalowały usta. Przed blokiem czekał na nie mężczyzna w granatowym aucie.

- Przykro mi słyszeć, że znowu okradziono emerytkę, posługując się nazwą naszej instytucji - mówi Jerzy Pietrasik, rzecznik ZUS. - ZUS nie wysyła pracowników do emerytów i rencistów. Wszystkie sprawy załatwiamy listownie lub w naszej siedzibie.

Tylko w jednej sprawie inspektorzy chodzą po domach - gdy chcą skontrolować, czy zwolnienie chorobowe z pracy jest wykorzystywane zgodnie z zaleceniami lekarza. Ale i wtedy muszą pokazać legitymację służbową.