ad
W naszym mieście roi się od skorumpowanych urzędników i policjantów. Taki obraz Pabianic wyłania się po burzy, jaką wywołał artykuł "U nas w grajdole", wydrukowany w ubiegłym tygodniu. Przez kilka dni w redakcji urywały się telefony. Sygnały od Czytelników nie pozostawiają złudzeń, że łapówki biorą urzędnicy, lekarze, policjanci, strażnicy miejscy, a nawet instruktorzy szkół jazdy.


Nad Dobrzynką tylko ryba nie bierze

- Z wielką przykrością obserwuję, jak niemal cała energia naszych urzędników jest trwoniona w walce o stołki i na utrwalanie "układu kolesiów". A w tym czasie inne miasta rozkwitają, starają się zorganizować pracę dla mieszkańców, sprowadzają do siebie zaradnych przedsiębiorców. Jeśli nadal tak będzie, to staniemy się ogonem Polski - uważa inżynier Tomasz K., który zatelefonował do naszej redakcji.


A oto opinie innych czytelników:

"W Pabianicach panuje zbójnicka zasada: Zanim ruszysz głową, wyciągnij łapę".

"A widzieliście nowe wille byłych rządców Pabianic - te budowle za parkiem? Może postawili je z pracy rąk…".


Koperta za przychylność

Dwóch czytelników wyłożyło nam sposób, w jaki urzędnicy wymuszają łapówki. Jest prosty jak konstrukcja gwoździa.

Najpierw łasy na pieniądze urzędnik publicznie atakuje przedsiębiorców: zarządców targowisk lub właścicieli prywatnych busów, wożących pabianiczan do Łodzi. Zarzuca im niegospodarność, łamanie warunków umowy. Grozi zerwaniem kontraktu. I czeka. Potem nagle radykalnie zmienia zdanie. To sygnał, że do jego kieszeni już trafiła gruba koperta.

- Ale łapówka nie daje gwarancji trwałego spokoju - żalili się właściciele firmy transportowej.


***
Łapówki, które wstrząsnęły Pabianicami

1992 r. - skarbnik miasta, Witold Cz., dogadał się z właścicielami prywatnej firmy z Łodzi, którzy chcieli wziąć 200.000 dolarów pożyczki. Gwarancją kredytu był weksel in blanco na 2 miliardy starych zł wystawiony przez Witolda Cz. Skarbnik posłużył się służbową pieczątką i nieważnym pełnomocnictwem prezydenta Pabianic. Dostał za to łapówkę.

2002 r. - prokuratura oskarża Lecha M., szefa Izby Skarbowej o przyjęcie łapówki (87.000 zł) od przedsiębiorców. Szef "skarbówki" kupił w Łodzi działkę, którą potem dużo, dużo drożej sprzedał. Różnica między ceną zakupu, a ceną sprzedaży działki była łapówką dla Lecha M.


***
Czy spotkał się pan z propozycją łapówki?
- spytaliśmy pabianickich urzędników i biznesmenów.

MAREK BŁOCH - wiceprezydent Pabianic:
- Oczywiście, że tak.

MARIUSZ MISIAK - szef Wydziału Architektury w Starostwie Powiatowym:
- Nie! Nikt nawet nie ośmielił się zaproponować mi łapówki.

ZBIGNIEW GRABARZ - radny miejski, właściciel sklepu Ferrum:
- Oczywiście. W urzędach łapówki były i, niestety, nie zniknęły.

MARCIN RYBAK - właściciel hotelu i restauracji Pod Dębami:
- Nie. Staram się nie dawać.

ANDRZEJ SAUTER - architekt i współwłaściciel spółki Chatka:
- Pewnie, że tak.

KAROL SUCHOCKI - właściciel restauracji Remiza i sklepu z odzieżą Fabryka:
- Nie. I nikt też mi nie chciał dać.

TOMASZ BEDNAREK - dealer Skody w Dobroniu:
- Nie.

HENRYK RAMLAU - kierownik Wydziału Komunikacji:
- Tak.

ANDRZEJ TEODORCZYK - dealer Fiata w Pabianicach:
- Jestem szczęśliwy z dwóch powodów: nie dałem i nie wziąłem.

GRZEGORZ JANCZAK - starosta powiatu pabianickiego:
- Nie było takiej sytuacji w moim życiu.