Prezydent Grzegorz Mackiewicz spotkał się z policjantami, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce tragedii i z tymi, którzy wygrzebywali rannych spod gruzów z zawalonej kamienicy przy Bagatela 2.
 
- Zachowaliście zimną krew i zareagowaliście. Pokazaliście, że możemy czuć się bezpieczni, zwłaszcza mając w was wsparcie. Serdecznie dziękujemy – mówił prezydent.
- Ratowanie ludzkiego życia to wielka sprawa. Wykazaliście się wielką odpowiedzialnością – powiedział Andrzej Żeligowski, przewodniczący Rady Miejskiej.
 
Podziękowania od prezydenta otrzymali policjanci z prewencji i z drogówki: aspirant Michał Traczyk, starszy sierżant Robert Klichowicz, aspirant sztabowy Mariusz Werbelski, sierżant Wojciech Lalek, sierżant sztabowy Marcin Mirowski, sierżant sztabowy Arkadiusz Frątczak, aspirant Witold Mękarski, sierżant Patryk Sikora, sierżant sztabowy Tomasz Pacześ, komisarz Sławomir Kłos.
 
Policjanci wypili z prezydentem kawę i porozmawiali o bezpieczeństwie w mieście. Mówili o miejscach trudnych i niebezpiecznych.
 
- My robiliśmy swoje, to, co ustawa na nas nakłada – skromnie powiedział w imieniu policjantów komisarz Kłos.
 
W zeszłym tygodniu komendant wojewódzki policji inspektor Andrzej Łapiński wręczył listy gratulacyjne czterem policjantom. Napisał w nich: „Powyższe czynności stanowią świadectwo ogromnego poświęcenia, odpowiedzialności i odwagi...”.  Listy gratulacyjne otrzymali: sierżant sztabowy Frątczak, sierżant Sikora, aspirant sztabowy Werbelski, aspirant Mękarski.
 

 Jest ciepła kwietniowa noc z 16 na 17 kwietnia. Patrol policjantów z drogówki dwie minuty przed północą jedzie ulicą Waryńskiego. Gdy dojeżdżają do Zamkowej, widzą błysk na piętrze kamienicy przy Bagatela 2. 
 
- Po sekundzie jest wybuch i zaczynają sypać się cegły – mówi aspirant Michał Traczyk. - Pół kamienicy wali się na naszych oczach.
 
Policjant łapie za mikrofon i krzyczy do dyżurnego: „Katastrofa budowlana! Wybuch! Kamienica się zawaliła!”.
 
Razem ze starszym sierżantem Robertem Klichowiczem wyskakują  z radiowozu i biegną do kamienicy.
 
- Mnóstwo kurzu kłębi się w powietrzu. Prawie nic nie widzę. Zatrzymujemy się przed budynkiem. Pierwsza myśl, że to dopiero początek – mówi Traczyk.
 
Przez okno wychodzi młody mężczyzna z dziewczyną. Traczyk i Klichowicz przejmują ich. Wiedzą, że w każdej chwili może zawalić się reszta budynku.
 
- W kolejnym oknie widzę twarz kobiety. W tym momencie dojeżdża drugi patrol policji – dodaje Traczyk.
 
Niemal natychmiast na miejscu wybuchu są: sierżant sztabowy Arkadiusz Frątczak, aspirant Witold Mękarski, sierżant Patryk Sikora i sierżant sztabowy Tomasz Pacześ.
 
- Mieliśmy wezwanie do dyskoteki Sahara na Zamkowej. Właśnie podjeżdżaliśmy, gdy usłyszeliśmy informację o wybuchu. Powiedzieliśmy kolegom z drugiego patrolu, że im nie pomożemy i pognaliśmy na Bagatela – mówi Mękarski.
 
Minutę później już biegną po schodach zawalonej kamienicy. W dłoniach mają potężne latarki.
 
- Wyglądało to strasznie. Myślałem, że nikogo żywego nie znajdziemy - przyznaje policjant. - Nie było wiadomo, gdzie postawić nogę.
 
Na piętro wchodzą w czwórkę. Gołymi rękoma przerzucają rumowisko. Torują sobie drogę.
 
- Pod tym gruzem znaleźliśmy w jednym miejscu mężczyznę, a trochę dalej kobietę. Zdejmowaliśmy z niej gruz rękoma. Wyglądała jakby nie żyła. Z tego mężczyzny Sikora zdjął ogromny i strasznie ciężki kawał bloku z cegieł i betonu – mówi Mękarski. - Pacześ był cały czas za moimi plecami i świecił mi latarką. W którymś momencie kazałem mu czymś podeprzeć futrynę.
 
W tym momencie z samochodu wysiada aspirant sztabowy Mariusz Werbelski. W dwie minuty dociera tu z komendy przy Żeromskiego razem z komisarzem Sławomirem Kłosem. Komisarz kieruje akcją.
 
- Widzę okno, w którym wisi krzywo roleta. Częściowo jest zawalone gruzem. Zaglądam do środka. Krzyczę, czy ktoś jest w środku – mówi Werbelski.
 
Pomaga kobiecie wyjść przez to okno. Przekazuje ją innemu policjantowi. W środku jest mężczyzna. Chodzi po mieszkaniu, jakby czegoś szukał.
 
- Strasznie długo to trwa. Wreszcie wychodzi przez to okno. Jest ubrany w dresy i trzyma na smyczy psa. Przez chwilę myślę, że może mnie ugryźć, ale szybko o tym zapominam – mówi.
 
Policjanci stojący metr, może dwa od budynku przejmują ludzi. Ocaleni z zawalonej kamienicy są w szoku. Nie pojmują, co się stało. Nie wiedzą, co się dzieje.
 
- Pytam, czy nie ma więcej ludzi. Mówią, że ktoś na pewno jest na górze – mówi policjant.
 
Werbelski nie wie, że na piętrze są już jego koledzy. Weszli zawaloną klatką schodową od tyłu kamienicy.
 
Minutę po północy są strażacy. Przystawiają drabinę do okna na piętrze od ulicy.
 
- Część z nas wchodzi po niej do środka. Druga grupa biegnie do klatki schodowej. Jest mocno zasypana gruzem, ale da się wejść na piętro – mówi strażak.
 
Na miejsce katastrofy dociera cała zmiana służbowa Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej: młodszy kapitan Cezary Parada, młodszy aspirant Marcin Doliwa, młodszy aspirant Konrad Korzenowski, młodszy ogniomistrz Grzegorz Sadowski, sekcyjny Piotr Morzyszek, młodszy aspirant Robert Manios, starszy ogniomistrz Sławomir Zdziebłowski, starszy sekcyjny Krzysztof Wiśniewski, młodszy ogniomistrz Łukasz Zieliński, sekcyjny Dawid Cholewa, sekcyjny Jakub Tybura, sekcyjny Mieszko Angiel, sekcyjny Jan Perek. 
 
Na piętrze dołączają do policjantów. Razem wydobywają rannych spod gruzu.
 
Werbelski wchodzi po drabinie za strażakami. Każdy strażak ma latarkę przy hełmie i dodatkową w mankiecie. W ich świetle widzą, że gruba ściana przewróciła się na osobę z długimi włosami, leżącą na łóżku. Ostrożnie zdejmują z niej kawałki gruzu. 
 
- Wygląda to tak, jakby w głowę wbiła się jej metalowa suszarka od naczyń – mówi strażak.
 
Odgruzowują cegła po cegle. Ulga, bo suszarka jest obok, nie przebiła skóry głowy.
 
- Najpierw krzyczę, że to kobieta, ale potem okazuje się, że to facet z długimi włosami – mówi policjant. - Ma poważną ranę głowy. Ale rusza się. Żyje!
Chwilę później trafiają na drugą osobę.
 
- Zobaczyliśmy piętę, która wystawała spod gruzu – mówi strażak.
 
To drugi ranny. Leży na łóżku obok mężczyzny z rozbitą głową. Jest mocno przysypany ogromnymi kawałkami gruzu. Ratuje go jedynie pierzyna, którą miał naciągniętą na głowę.
Na tych dwóch mężczyzn przewróciła się ściana nośna. Była gruba na ponad 60 centymetrów.
 
- Facet się nie rusza, więc myślę, że nie żyje. Zaczynam do niego mówić: „Jeśli pan mnie słyszy, proszę poruszyć nogami”. A on nagle zgina nogi w kolanach i je podciąga. Sprawdzamy, że kręgosłup ma nienaruszony – mówi Werbelski.
 
Mężczyzna ma szczęście, bo jeden z głazów nad jego głową tworzy wolną przestrzeń i ma czym oddychać. W innym przypadku już dawno by się udusił.
 
Strażacy transportują na górę nosze typu deska. Powoli i bardzo ostrożnie układają na nich rannych.
 
Około godz. 0.10 nadjeżdża kolejny patrol drogówki - sierżant Wojciech Lalek i sierżant sztabowy Marcin Mirowski. Byli na Lewitynie, gdy usłyszeli o wybuchu w kamienicy. Gnają przez miasto, by jak najszybciej być w miejscu tragedii. Mirowski staje w poprzek jezdni radiowozem i blokuje ruch pojazdów na Zamkowej. W ten sposób zabezpiecza wjazd w Bagatela.
 
Lalek biegnie do kamienicy. Widzi, że inni policjanci już zajmują się osobami, które wyszły o własnych siłach. Ktoś krzyczy z góry, że potrzebne są kołnierze ortopedyczne. Bierze cztery od strażaków i prawie wbiega po strażackiej drabinie.
 
- Pomagam strażakom zabezpieczyć strop belką, żeby się nie zawalił – mówi sierżant.
 
Zakładają rannym kołnierze ortopedyczne.
 
- Lalek miał kamizelkę odblaskową, to go jedynego rozpoznawałem tam na górze. Pomagał nam wydobywać rannych – dodaje Mękarski.
I policjanci i strażacy są ubrani na czarno. Nie wiadomo kto pracuje obok.
 
- A jednak w tych ciemnościach współpraca była na najwyższym poziomie. Rozumieliśmy się bez słów – rzuca Mękarski. - Nie powinno to dziwić, przecież nie na pierwszej akcji się spotykamy.
 
Mękalski, Sikora, Pacześ i Fronczak jako pierwsi znajdują sprawcę wybuchu. Ale o tym dowiedzą się kilka dni później.
 
- Zdejmowałem z kolegami z tego mężczyzny gruz i myślałem, że nie żyje. Byłem bardzo zdziwiony, gdy się później okazało, że wyszedł z kamienicy na własnych nogach – mówi aspirant.
 
Ranny przeżył wybuch gazu, do którego sam doprowadził, naciskając zapalarkę do gazu. Kobieta odnaleziona przez policjantów to jego żona. Ma poparzone ręce. Mówi strażakom, że ją bardzo bolą. Ma nadpalone ubranie i narzeka na zimno. Układają ją na noszach. Mężczyzna ma poważne poparzenia. Jest w samej bieliźnie, ma liczne rany, ale idzie o własnych siłach. Nie chce się położyć.
 
- Kontrolowałem tylko, by nie nadepnął na szkło leżące na podłodze – mówi strażak, który zszedł z nim na ulicę.
 
Zapinają rannych, unieruchomionych na deskach, w pasy. Ktoś głośno zastanawia się, czy po drabinie przez okno schodzić z rannymi. 
 
- Ale to kiepski pomysł. Ruszamy po schodach. Idę tyłem, niosę tego nieprzytomnego na desce i nic nie widzę. Za plecami mam strażaka, który usuwa jakieś rzeczy spod naszych nóg. Kieruje mną, jak iść. Ufam mu – mówi Werbelski.
 
Rannych niosą policjanci i strażacy. Wychodzą z kamienicy. Tutaj są już całe zespoły policjantów, strażaków i ratowników medycznych z pogotowia Falck. Przejmują rannych.
W trakcie akcji nikt nie myśli o sobie. Przecież mogło dojść do jeszcze jednego wybuchu. Strażacy to wiedzą. Jako pierwsi szukają butli z gazem. Znajdują na piętrze dwie. Jedną 11-kilogramową.
 
- Jeszcze ulatniał się z niej gaz. Syczała – mówi strażak. - Od razu ją zakręciłem i podałem dalej, żeby wynieść na zewnątrz.
 
Na piętrze jest jeszcze 2-kilogramowa. Jest zakręcona. Natychmiast wynoszą ją na zewnątrz.
 
- Były zimne - mówi strażak.
 
To ważne, bo rozgrzana butla z gazem grozi wybuchem.
 
Nad głowami wiszą kable, które iskrzą. Pierwszy widzi to zagrożenie młodszy kapitan Cezary Parada ze straży pożarnej. To on szuka możliwości odłączenia zasilania od budynku.
 
- Wystarczyła iskra, żeby doszło do kolejnego wybuchu – uważa Werbelski. - Z naszymi strażakami zawsze się dobrze współpracuje. Oni wiedzą, co robić, żeby nie doszło do kolejnej tragedii.
 
 
W akcji na Bagatela było 75 strażaków i 40 policjantów.