W końcu poszukał pomocy u policji.
- Dzwoniąc do komendy, nie byłem pewny, czy dobrze robię - mówi. - Bo przecież jeżdżenie do ludzi niepełnosprawnych nie jest zadaniem policjantów. Ale pomogli.
Pan Sławomir jest niewidomy od 24 lat. Po udarze mózgu, który przeszedł cztery lata temu, jest też częściowo sparaliżowany. Sam nie potrafi zawiązać sznurowadeł, zrobić sobie herbaty, ukroić kromki chleba. Mieszka z synem w domu przy ul. Toruńskiej.
W ubiegłym tygodniu syn nic nie mówiąc wyjechał z domu. Zostawił ojca bez jedzenia i leków. Drugiego dnia, kiedy już był bardzo słaby, pan Sławomir zadzwonił na policję.
Wiem, że pogotowie ratunkowe w takiej sytuacji nie chce przyjeżdżać, bo nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, zadzwoniłem więc na policję - tłumaczy. - Dyżurny okazał się "człowiekiem".
Telefon od pana Sławomira odebrał młodszy aspirant Piotr Zochniak. Na Toruńską wysłał policyjny patrol. Policjanci zorganizowali pomoc.
Ja nie zrobiłem nic wielkiego. To należy do moich obowiązków - tłumaczy aspirant.
Policjanci poprosili o pomoc sąsiadkę z domu obok - Elżbietę Wyszyńską.
Zrobiła mi gorącej herbaty, przygotowała posiłek, podała leki - mówi pan Sławek.
Teraz pani Elżbieta odwiedza go kilka razy dziennie. W dni powszednie pomaga także Bogusław Krawczyk z Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej w Pabianicach.
Załatwiam sprawy urzędowe czy z lekarzami - mówi.
Syn, który w końcu wrócił do domu, nawet im nie podziękował za pomoc i serce okazane ojcu.
Ale pan Sławomir wie już, że nie jest sam, że są wokół niego ludzie, na których może liczyć.
- Czasem coś tak niewielkiego może znaczyć dla kogoś bardzo dużo - powiedział pan Sławomir dziękując wszystkim, którzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń.