ad


"Jeśli pijesz, to grasz. Nie pijesz - nie grasz" - głosi piłkarska maksyma. Do Barana pasuje jak ulał. Karierę zaczynał w warszawskiej Gwardii. Był piekielnie uzdolnionym chłopakiem. Już w stołecznym klubie miał kłopoty z kręgosłupem. To miało wpływ na całe jego życie.
- Żeby wejść do kadry pierwszego zespołu, na treningach trzeba było podnosić dwa razy więcej ciężarów niż starsi piłkarze - opowiada Baran. - Jak miałem 18 lat i coś mi przeskoczyło w kręgosłupie. Nie zrobili mi prześwietlenia, tylko zawieźli do znachora. Pomógł.
W 1983 roku przeszedł do ŁKS Lodź. Szybko stał się pierwszoplanową postacią w zespole. Grał z werwą, kibice go uwielbiali. Już wtedy pojawiały się pierwsze problemy z alkoholem, które Baran umiejętnie tuszował świetnymi występami na boisku.
W 1986 roku dostał powołanie na mecz reprezentacji Polski z Urugwajem. Był dumny jak paw. Wkrótce zachwycił kibiców w Montevideo, strzelając Urugwajczykom dwa gole. Nazajutrz w tamtejszej gazecie sportowej pojawił się tytuł: "Biała strzała z Europy nie do zatrzymania".
Z ogromnym szacunkiem o Baranie wypowiadał się Enzo Francescloli - legenda urugwajskiej piłki. Ale do tamtego meczu Krzysztof wraca niechętnie. Męczy go świadomość straconej szansy.
Wydawało się, że ma pewne miejsce w kadrze Polski na mundial w Meksyku. Niestety, nie doczekał się powołania od trenera Antoniego Piechniczka.
- Przegrałem z układami - wyznał na portalu gazeta.pl.
Na Mistrzostwa Świata jednak pojechał. Wraz z piłkarzem Waldemarem Prusikiem ze Śląska Wrocław rozdawał pocztówki ze ich wizerunkami i logo sponsora. Ten sponsor opłacił podróż Barana i Prusika do Meksyku.
W 1987 roku Krzysztof przeszedł z ŁKS do Górnika Zabrze za astronomiczną wówczas kwotę 50 milionów zł. Miesięcznie zarabiał aż 15 średnich pensji krajowych. Za wygrany mecz dostawał 300 tysięcy zł premii, podczas gdy górnik tyrający w kopalni mógł liczyć na 100 tysięcy zł miesięcznie.
- Byłem obrzydliwie bogaty i obrzydliwie dużo wydawałem - wspomina Baran na portalu www.gazeta.pl. - Jak jest kasa, to się żyje.
W listopadzie 1988 roku Górnik Zabrze wylosował w Pucharze Mistrzów Real Madryt. Pierwszy mecz w Zabrzu Hiszpanie wygrali 1:0. Rewanż miał być formalnością. Tymczasem na słynnym stadionie Santiago Bernabeu Górnik prowadził po strzale Piotra Jegora. Wyrównał słynny Meksykanin Hugo Sanchez. W 54. minucie sto tysięcy hiszpańskich kibiców zamarło. Baran pokonał Paco Buyo i Górnik prowadził 2:1. W tym momencie wielki Real był za burtą Pucharu Mistrzów! W 75. minucie Baran zszedł z boiska. Kiedy zakładał dres, zobaczył jak Emilio Butragueno doprowadza do remisu. Pięć minut przed końcem gola na 3:2 zdobył Sanchez.
- Byliśmy krok od przejścia do historii - uważa Baran. - Dziś polskie zespoły prosiłyby Real o najniższy wymiar kary. My powinniśmy wtedy dowieźć zwycięstwo do końca!
W 1989 roku, tuż przed Wigilią, wyjechał do Grecji, gdzie podpisał kontrakt z mistrzem kraju - AE Larissą. Kiedy wchodził na stadion, kibice krzyczeli: "Witaj, królu!". W tydzień podbił ich serca, szybko strzelając 3 gole. Potem zaczęło się picie.
- W Grecji miał treningi o szóstej rano i szóstej wieczorem. Bo za dnia jest tam taki upał, że nie da się normalnie żyć - mówi Jacek Stępiński, kolega Barana z Włókniarza. - Nadmiar wolnego czasu go zgubił.
Im więcej Baran pił, tym mniej grał. A pił dużo. Koledzy wspominają, że miał mocną głowę i nie było po nim widać. W Grecji pograł zaledwie półtora roku. Wrócił do Polski, przywożąc w torbie 22 tysiące dolarów. W owym czasie był to majątek!
Pieniędzy na długo nie wystarczyło. W 1991 roku Barana odnalazł Andrzej Włodarek, ówczesny szkoleniowiec pabianickiego Włókniarza. Trener miał załatwić Baranowi kontrakt we Francji. Krzysztof przyjechał do Pabianic.
- Piłkarsko był piekielnie dobry. Był wzorem pracowitości - wspomina Piotr Urbaniak, trener Włókniarza, który grał z Baranem. - Moi zawodnicy mogliby się od niego nauczyć podejścia do piłki.
Kibicom najbardziej utkwił w pamięci mecz III ligi Włókniarz - Terpol Sieradz. To był pojedynek o awans do II ligi. Już w 3. minucie Baran strzelił samobója.
- To był przypadek. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego piłka odbiła się od głowy Krzyśka i wpadła w samo okienko bramki. Gol marzenie - opisuje Urbaniak, który grał w tym meczu. - Zremisowaliśmy 1:1, ale kilku kibiców uwzięło się na niego.
Podejrzewali, że Baran sprzedał mecz. Do gry wrócił po kilku spotkaniach. Pomogła mu kontuzja Jerzego Rutkowskiego. Baran zaczął grać na pozycji stopera. Okres gry we Włókniarzu wspomina bardzo ciepło. W Pabianicach grał do 1995 roku.
- Mieliśmy ciekawą drużynę. Z Darkiem Matusiakiem, Krzyśkiem Kasztelanem i Rafałem Dopierałą jeździliśmy na treningi w Pabianicach tramwajami z Łodzi - wspomina Baran. - Trener Zbigniew Lepczyk zbudował solidny drugoligowy zespół. Niestety, w klubie zabrakło pieniędzy i wszystko się rozpadło.
Najlepszy mecz we Włókniarzu Baran rozegrał jesienią 1993 roku. Pabianiczanie wygrali 2:1 z Petrochemią Płock.
- Strasznie lało, w dodatku drugą połowę graliśmy w dziesiątkę przy prowadzeniu 1:0 - opowiada Baran. - Petrochemia atakowała, ale nieskutecznie. Wreszcie udała mi się kontra, strzeliłem na 2:0. Płocczanie podpowiedzieli tylko jednym golem.
Po spadku do III ligi w 1994 roku Baranowi zaczęły się kończyć pieniądze. Wrócił ciąg do alkoholu. Do Francji nie udało się wyjechać.
- Krzysiek miał problemy rodzinne i finansowe. Ode mnie pieniędzy nie pożyczał - zaznacza Urbaniak. - Sprawy finansowe załatwiał z działaczami.
Nie opuszczał treningów, ale często przychodził pijany.
- Był skryty, nie opowiadał o swoich kłopotach. Kilka razy przyznał, że wyruszył w miasto - opowiada Stępiński. - Czasem pożyczył pieniądze, ale zawsze oddał.
Baran myślał o samobójstwie. Musiał zmienić mieszkanie. Z M-4 w wieżowcu przeniósł się do kamienicy bez gazu i centralnego ogrzewania. Próbował ratować rodzinę, zgłosił się na terapię odwykową. Ale ostatecznie rozwiódł się z żoną, którą nadal bardzo kocha. Mają czworo dzieci: najstarsza córka jest mężatką, starszy syn niedawno wyszedł z więzienia, młodszy i druga córka uczą się w gimnazjum.
Po zejściu z boiska harował w zakładach mięsnych. Siedem lat temu nie wytrzymał mu kręgosłup. Baran przeszedł trzy operacje. Niedługo potem trafił do opieki społecznej, bo nie miał co jeść. Przez 9 miesięcy dostawał rentę chorobową. Później "uleczył" go ZUS, odbierając rentę. Krzysztof oddał sprawę do sądu, ale na rozstrzygnięcie trzeba poczekać.
Teraz dostaje skromne, nieregularne zasiłki z MOPS-u. Pracował jako instruktor w A-klasowym RKS Łodź. Ale wyleciał za wódkę. Jednak w RKS znalazł anioła-stróża. To Wiesław Stroiński, kierownik RKS.
- Handluję mięsem, więc u mnie Krzysiu zawsze może porządnie zjeść - mówi Stroiński. - Poza tym Baran to dusza człowiek. Pod warunkiem, że nie pije.
Kierownik pomaga Baranowi jak może. Ale nie ukrywa, że możliwości powoli się wyczerpują.
- W normalnym kraju to nieprawdopodobne, by człowiek, który pół życia biegał w koszulce z orłem na piersi nie miał za co żyć - irytuje się Stroiński. – A teraz musi stać w kolejce do MOPS-u z ludźmi, którzy dla tego kraju nic nie zrobili…
Historia Krzysztofa Barana porusza. Nie każdemu dane jest zdobyć tak wiele i tak wiele stracić.
- Ma pan jakiś numer do Krzyśka? - pyta Stępiński. - Chętnie mu pomogę, mam warsztat, pracę…


******
Krzysztof Baran (urodzony 26 lipca 1960 r.) jest wychowankiem Gwardii Warszawa. Potem grał w ŁKS Łódź, Górniku Zabrze, AE Larissa (Grecja) i Włókniarzu Pabianice. W I lidze rozegrał 174 mecze, strzelił 40 goli. 10 razy wystąpił w reprezentacji Polski, zdobył 4 bramki.

*********
Oni też przepili kariery:
Dariusz Marciniak (1966-2003) - jeden z największych talentów polskiej piłki. Jak na zawołanie strzelał bramki Węgrom. Długotrwała choroba alkoholowa doprowadziła do zawału serca, przyczyny śmierci.
Igor Sypniewski (urodzony w 1974 roku) - gdy pokonał słynnego angielskiego bramkarza, Davida Seamana, miał u stóp piłkarską Europę. Problemy z alkoholem zaczęły się, gdy grał w Panathinaikosie Ateny. Po powrocie do Polski cierpiał na depresję, walczył z nałogiem, narkotykami i hazardem. W Szwecji policja zatrzymała go pijanego za kierownicą samochodu. Niedawno wyrywał krzesełka na stadionie ŁKS, obrzucił butelkami mieszkankę łódzkich Kozin, groził byłej partnerce i awanturował się w domu matki. Skazany na miesiąc aresztu.