- Tę podróż wymarzyłem sobie rok temu - uśmiecha się Gorczyński. - A gdy coś postanowię, musi tak być!

Zanim wyruszył na trasę, musiał nabrać sił. Trenował codziennie. W każdej wolnej chwili wskakiwał na rower i kręcił, kręcił, kręcił... Przez miesiąc "wykręcił" 1.100 km.

- Sporo też biegałem, żeby mieć żelazną kondycję - dodaje. - Trzy, cztery razy w tygodniu robiłem po kilkanaście kilometrów.

Na starcie stanęło 70 rowerzystów. Wyruszyli z Rzeszowa. Codziennie pokonywali od 120 do 180 km. Wieźli namioty, materace, śpiwory, zapas prowiantu.

- Było ciężko. Słońce niemiłosiernie prażyło. Temperatura dochodziła do pięćdziesięciu stopni - mówi pielgrzym z Pabianic. - Najbardziej dały nam w kość strome podjazdy w Alpach i Apeninach. Było co kręcić.

Zjeżdżali serpentynami. Bardzo niebezpiecznymi. Mocno obciążone rowery rozpędzały się do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę.

Z namiotów wyskakiwali o 6.00. Zwijali je i biegli na mszę świętą. Potem pałaszowali śniadanie i wskakiwali na siodełka. Etap kończyli około 18.00.

Jedli to, co jest lekkie i daje najwięcej sił: makaron, ryż. Dłużej odpoczęli sobie w Bratysławie, Wenecji i Asyżu.

- Zwiedzaliśmy zamki i klasztory - opowiada Gorczyński. - W Wenecji płynęliśmy tramwajem wodnym.

Do Rzymu dojechali 6 sierpnia. Byli bardzo przejęci, bo na audiencji w letniej rezydencji Castle Gandolfo oczekiwał ich Ojciec Święty.

- Dotarliśmy tam wczesnym rankiem. Na dziedzińcu czekał dwutysięczny tłum - opowiada pabianiczanin.

Jan Paweł II pojawił się na pałacowym balkonie o 10.30.

- Powitał pielgrzymów w kilku językach. Do nas powiedział kilka ciepłych słów po polsku. Byliśmy bardzo wzruszeni - opowiada Gorczyński.

Potem tłum pątników szturmował wrota pałacu. Na spotkanie z papieżem przedostali się tylko najszybsi. Z polskiej grupy udało się to zaledwie 20 osobom. Był wśród nich pabianiczanin.

- Wywalczyłem miejsce pół metra od fotela Ojca Świętego - mówi z dumą.

W Rzymie pielgrzymi byli trzy dni. Zwiedzili muzea watykańskie, kościół św. Pawła. Mieli wycieczkę na Monte Cassino i dzień leniuchowania nad Morzem Śródziemnym.

Potem spakowali rowery w kartonowe pudła, bo do domu wracali autokarem.

Jerzy Gorczyński jest "nałogowym" pątnikiem. Co roku zalicza kilka pielgrzymek.

- Cztery razy byłem na pielgrzymce biegaczy z Bytowa do Częstochowy. To prawdziwy maraton. W pięć dni przebiegamy ponad sześćset kilometrów - wylicza.

Na pieszej pielgrzymce z Pabianic do Częstochowy był już 53 razy!

- Miałem trzy lata, gdy na Jasną Górę zabrała mnie babcia - wspomina. - Wtedy większość trasy przesiedziałem na wozie konnym.

Podczas pieszej pielgrzymki z Suwałk do Ostrej Bramy w Wilnie Gorczyński przeszedł 280 km w 9 dni.

- Uwielbiam wędrować - mówi z błyskiem w oku. - I łączę przyjemne z pożytecznym, bo wyruszam zawsze z intencjami.

Od środy Gorczyński znów jest w drodze. Wyruszył do Częstochowy. Po raz 54.


***
Jerzy Gorczyński ma 58 lat. Kiedyś trenował lekką atletykę we Włókniarzu. Biegał na długich dystansach. Ukończył Szkołę Podstawową nr 2 przy ul. Piotra Skargi i Technikum Włókiennicze. Na pielgrzymki chodzi z rodziną: żoną - Danutą oraz dziećmi - Anetą i Michałem.