W oknie zakładu jednej z ostatnich pabianickich modystek wisi informacja: "Lokal do wynajęcia". Na palcach jednej ręki można policzyć krawców. Słuch zaginął po ostatnim kaletniku. Choć jeszcze kilka lat temu naprawiał torby w zakładzie przy ul. Narutowicza.

- Wyprowadził się do Tomaszowa Mazowieckiego - mówi Alicja Jóźwiak, współwłaścicielka sklepu z galanterią skórzaną Lampart przy ul. Zamkowej. - Przyjeżdża raz na kilka tygodni. Naprawia dla nas torby. Wiem, że współpracuje z kilkunastoma sklepami w województwie. Nie opłacało mu się utrzymywać zakładu.

- Rzemiosło ginie - martwi się Paweł Otomański, szef pabianickiego Cechu Rzemiosł Różnych i właściciel zakładu tapicerskiego. - Młodzi ludzie nie chcą uczyć się fachu krawca, szewca, kaletnika. Wolą studiować.

Wyjątkiem są glazurnicy, mechanicy samochodowi, lakiernicy, blacharze. No i fryzjerzy. Ten zawód nadal przyciąga rzesze młodych pabianiczan. W naszym mieście jest blisko 300 zakładów fryzjerskich i ciągle powstają nowe.

- Ja od lat nie widziałem nastolatka, który chciałby się nauczyć naprawiania butów - mówi Bogdan Becht, jeden z ostatnich pabianickich szewców.

Becht nie narzeka na brak klientów. Mimo że targowiska i sklepy roją się od taniego obuwia z Azji. Ma robotę, choć naprawa butów nierzadko przekracza cenę nowych, kupionych od Wietnamczyków.

- Kokosów nie zarabiam, ale pieniędzy pożyczać nie muszę - mówi. - Średnią krajową da się wyciągnąć. Tylko że z roku na rok ubywa klientów.

Buty naprawia od blisko 20 lat. Zakład przejął po ojcu.

- Tata miał firmę od ulicy. To była prywatna spółdzielnia szewska. Robili buty na zamówienie lub naprawiali - opowiada. - Kiedyś nienawidziłem tej roboty. Uważałem, że jest żmudna i niehigieniczna.

Za dratwę i młotek chwycił po wojsku.

- Mogłem wrócić do przedsiębiorstwa betoniarskiego z Łasku. Ale chcieli płacić mniej niż przed wojskiem. Nie odpowiadało mi to - wspomina.

Becht nie należy do Cechu, dlatego nie może szkolić następców.

- Nie zależy mi. Mój zakład jest mały. Nie ma tu roboty dla dwóch ludzi - mówi.

Luiza Nowicka jest ostatnim w Pabianicach kuśnierzem. Dwa miesiące temu otworzyła zakład w piwnicy bloku przy ul 20 Stycznia 14. Po kilkuletniej przerwie.

- Szyję i naprawiam futra, kożuchy, skórzane kurtki. Ale żeby się utrzymać, rozszerzyłam ofertę. Szyję też odzież z tkanin - mówi.

Jest kuśnierzem z wykształcenia, zawodu i zamiłowania.

- Wybrałam tę profesję, bo dziadek miał fermę norek i lisów - wspomina.

Jej pierwsza firma padła kilka lat temu. Wykończyły ją targowiska w Tuszynie i sklepy z używaną odzieżą.

- Tam mieli tanie kożuchy i futra - tłumaczy. - Ale przetrzymałam ich. Teraz wróciła moda na drogie i niepowtarzalne rzeczy.

Jest dobrej myśli.

- Gdy zaczynałam dwadzieścia lat temu, w Pabianicach było mało futer. Ale to się zmieniło. Pabianiczanki mają sporo drogich futer: z norek, karakułów. Będzie trochę roboty - mówi.