- To był ostry atak wyrostka robaczkowego - mówią lekarze z pabianickiego szpitala. - Konieczna była natychmiastowa operacja. Gdyby wyrostek się "rozlał", byłoby bardzo niedobrze. Baliśmy się też zapalenia otrzewnej.

14-letni Staś Pieriec z Mołdawii miał spędzić polskie święta w domu Bożeny Bocharz. Jechał do nas dwie doby - 2000 kilometrów pociągiem. Pabianiczanka zaprosiła go pod swój dach, gdy w kościele Miłosierdzia Bożego usłyszała, że przyjeżdżają dzieci z ubogich mołdawskich rodzin. To ona poznała, że Staś ma atak wyrostka.

- W Wigilię był blady, bolał go brzuch, miało mu się na wymioty - wspomina Bożena Bocharz.
Zaprowadziła chłopca do przychodni na Bugaju.

- Doktor Budzińska go zbadała - opowiada. - Od razu stwierdziła, że to wyrostek. Radziła, żebym szybko jechała ze Stasiem do szpitala.

Chirurdzy potwierdzili diagnozę internistki. Ich decyzja była stanowcza - natychmiastowa operacja. Pani Bożena spędziła ten dzień w szpitalu. Siedziała na korytarzu, gdy chłopa operowano. Do domu wróciła dopiero wtedy, gdy Stasiowi już nic nie groziło.


W SZPITALU JAK W RAJU

- Jestem pewna, że przyjazd do Polski i operacja w Pabianicach uratowała mu życie - uważa Ala Climowicz, opiekunka chłopca z Mołdawii. - Gdyby to się stało w naszym kraju, niewiadomo jak by się skończyło. U nas za operację trzeba słono płacić, a rodzina Stasia nie jest zamożna.

Wigilię, święta Bożego Narodzenia i kilka następnych dni chłopiec spędził w szpitalu.

- Było mi tu bardzo dobrze - powiedział nam tuż przed opuszczeniem szpitala, jeszcze blady, ale wyraźnie zadowolony. - Wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Pielęgniarki bardzo dobre.


ODKARMIĄ GO I POKAŻĄ MIASTO

Z powodu nagłej choroby Staś nie obejrzał Pabianic.

- Wszystko, co zwiedziłem, to szpital - mówi. - Ale tu jest bardzo ładnie.

- Nadrobimy tę stratę, gdy tylko wyjdzie - zapewnia pani Bożena. - Odkarmimy go trochę i pokażemy, co się da. Mój 12-letni syn nie może się doczekać, by pograć ze Stasiem na komputerze.

Staś wyznał nam, że chciałby zostać lekarzem.

- W Mołdawii ma raczej małe szanse, by spełniło się to marzenie - mówi pani Ala. - Dla ludzi polskiego pochodzenia jest co roku tylko pięć miejsc na wyższej uczelni.

Staś mieszka w miasteczku Głodień (12.000 mieszkańców) w Mołdawii Policzył, że do Pabianic jest stamtąd - 2.000 km. Jechał do nas dwie doby.

- Już w pociągu źle się czuł - wspomina Ala Climowicz. - Mówił, że cierpi na chorobę lokomocyjną. Ukrywał ból. Tak bardzo chciał zobaczyć Polskę…


STĄD JEGO RÓD

Rodzina Stasia pochodzi z Polski. Pradziadek mieszkał w Warszawie, dziadek - we Lwowie. Po wojnie rodzina znalazła się w Mołdawii. Ojciec Stasia pracuje w cukrowni, mama jest opiekunką społeczną. Chłopiec ma 16-letnią siostrę. Wszyscy w rodzinie mówią po polsku, a Staś dodatkowo uczy się polskiego w szkole. Od trzech lat jest ministrantem. Służy do mszy w kościele, gdzie księdzem jest Rumun.

- Przed feriami przyjechał do kościoła polski konsul i pytał, kto chce jechać do Polski - opowiada. - Bardzo chciałem, a rodzice się zgodzili.


JAK ON WRÓCI?

Staś Pieriec przyjechał do Pabianic z grupą 17 koleżanek i kolegów z kilku miasteczek Mołdawii. Dzieci polskiego pochodzenia na święta Bożego Narodzenia zaprosiło Stowarzyszenie Wspólnota Polska. Stowarzyszenie załatwiło wizy i dało pieniądze na bilety kolejowe.

O zorganizowanie pobytu w Pabianicach poproszono Waldemara Borynia - dyrektora Szkoły Podstawowej nr 3.

- Mamy w tym doświadczenia - mówi dyrektor. - Współpracujemy ze Wspólnotą. Gościliśmy już dzieci z Litwy.

Dziećmi z Mołdawii zaopiekowały się nasze rodziny.

- O przyjeździe dzieci dowiedziałam się podczas mszy świętej w kościele Miłosierdzia Bożego - mówi Bożena Bocharz. - Księża szukali rodzin, u których mogłyby się zatrzymać dzieci. Zgłosiłam się.

Teraz pani Bożena martwi się, jak Staś wróci do domu w dalekiej Mołdawii. Jego koledzy wyjechali w poniedziałek 30 grudnia. Staś wyszedł ze szpitala dopiero w środę. Została z nim opiekunka - pani Ala.