Przed sklepem od rana sterczy paru mężczyzn. Nie mają nic do roboty, więc stoją i wyczekują frajera, który się dorzuci do składki na piwo czy wino.

- Taka pani ładna a jeszcze nie w ciąży? - zagaduje jeden, do młodej nastolatki w mini i butach na koturnach. - Aż szkoda!

- Witam, piękną sąsiadeczkę - bełkocze inny, ale szybko milknie, bo po minie kobiety widzi, że dziś nie wyprosi od niej nawet złotówki.

Nie zwracają uwagi na biegające dzieci, wśród których są ich synowie i córki. Brudne, głodne biegają do późnej nocy po ulicach starówki. Te najmniejsze ledwie nauczyły się chodzić.

- Matki przysyłają je do sklepu z karteczką, na której piszą prośbę o chleb i masło. Dług obiecują oddać, gdy dostaną alimenty - opowiada Agnieszka, sprzedawczyni w spożywczym. - Po kilku dniach to samo dziecko z tą samą karteczką pojawia się znowu. Dorośli wiedzą, że sami niczego za darmo nie wyproszą.

- Bywało, że ludzie nie oddawali długów, dlatego nie sprzedajemy na kredyt. Żal mi, gdy przychodzi matka z dzieckiem, prosząc o mleko. Ale nie mogę pomóc. Nie mogę wciąż dokładać do interesu - mówi Ewa ze sklepu spożywczego Lucynka.

Bieda zmusiła sklepikarki do zmiany zamówień w hurtowniach. Dobrze sprzedaje się to, co najtańsze. Z alkoholu tylko podłe wina i nalewki owocowe.

- Muszę mieć w sklepie chleb po 1,70 zł i masło po 2,70 zł. Droższych nikt nie kupi. Wódek czystych też sprzedaję niewiele. Tutaj biorą wino i piwo - wylicza ekspedientka Ewa.

Ulica jest domem dzieci jeszcze niechodzących do podstawówki. Gdy usiądą w szkolnych ławkach, będą mieć szansę na ciepły fundowany obiad. W pierwszej klasie nauczycielka wyjaśni im, do czego służy mydło i pasta do zębów.

- Jak dzieciak jest brudny to nie ma wyjścia, trzeba go wziąć do łazienki i umyć - mówi Bożena Włodarczyk, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 8. - Szkolna pielęgniarka przychodzi raz w tygodniu. Dlatego bywa, że nauczyciel alarmuje, że dziecko jest brudne albo ma wszy.

Na zebraniu rodzicom trzeba powiedzieć, że jeśli dziecko przyjdzie w brudnym ubraniu to będzie odesłane do domu.
To skutkuje. Rodzice przynajmniej starają się, żeby dzieciaki były w miarę czyste.

- Te dzieci trzeba nauczyć, że do kolegi nie można mówić w taki sposób, jak sąsiad do sąsiada na podwórku. Krzykiem czy karą nic nie osiągniemy - mówi Włodarczykowa. - Niektóre przeżyły więcej niż niejeden dorosły. Dlatego są nieufne. Z dystansem patrzą na każdego, kto jest miły.

Dzieci ze starówki nie boją się wysiłku. W szkole wisi sporo dyplomów za osiągnięcia w zawodach sportowych i konkursach.

- Chciałabym, aby wreszcie odkleiła się od szkoły etykieta najgorszej. Takiej, w której jest słaby poziom i same problemy z młodzieżą - zwierza się dyrektorka. - Nasze dzieci są biedne, ale równie zdolne jak te z Bugaju czy Piasków.

Prawie połowa uczniów dostaje w szkole darmowy obiad. Płaci opieka społeczna. Bywa, że to jedyny ich ciepły posiłek dziennie.

- Kiedy oboje rodzice nie pracują i nie mają prawa do zasiłku, to nie ma szans na porządny obiad - mówi Włodarczykowa. - Zresztą podejrzewam, że są inne, równie ważne wydatki.

Te inne wydatki to na przykład tanie winko albo chipsy, które hurtowo wykupuje się, zaraz po wzięciu zapomogi z pomocy społecznej. Wtedy są pieniądze na papierosy i wódkę. Dzielnica świętuje, to nic, że jeden dzień.

Pracy na starówce nikt nie szuka. Bo mało kto wie, jak to się robi i gdzie.

- Dla mnie studia były ucieczką przed bezrobociem. Dobrze się uczyłam, więc nie miałam problemów z dostaniem się na uczelnię. - Myślą, że jak skończę studia to cały świat będzie na mnie czekał z otwartymi ramionami. Bzdura! Za rok kończę i nie wiem co dalej, bo pewnie wyląduję w pośredniaku i będę razem z nimi czekać na korytarzu, żeby się odhaczyć, przecież zasiłek mi się nie należy.

Pokolenie pięćdziesięciolatków pamięta jeszcze czasy, kiedy praca była i czekała na człowieka.

- Dawniej to mnie musieli prosić, żebym do roboty przyszedł. Nieważne czy pijany czy trzeźwy, potrzebny byłem - mówi Paweł, który nie pracuje już prawie 15 lat. - A syn to gdzie pójdzie? Przecież nie będzie po 12 godzin harował w jakim hipermarkecie za 400 zł, bo co on z życia będzie miał?

Młodzi łapią się dorywczych prac, za które dostają marne grosze.

- Jak trzeba to się idzie przerzucić wagon węgla czy przy remoncie pomaga - mówi Paweł, który nie skończył zawodówki. - Zawsze te parę złotych na życie wpadnie.

W bezrobotnych rodzinach rośnie kolejne pokolenie wypatrujące zasiłków z pomocy społecznej. Młodzi nie szukają stałej pracy, bo nie widzieli, żeby tata i mama pracowali. Wiedzą za to, jak prosić sąsiadkę o pożyczkę i że jej nie oddadzą.

- Kiedyś pożyczałam pijaczkom, bo zawsze mi oddawali, słowni byli. A teraz, gdy się da choćby złotówkę, to wiadomo, że przepadła. A odmówić się boję, bo niewiadomo, co taki zrobi - skarży się starsza pani z ulicy Poprzecznej.

Główne zadanie matek i żon ze starówki to martwienie się, co włożyć do garnka.

- Widziałam, jak kobietom brakowało sił do walki z przeciwnościami losu. Poddawały się - mówi 25-letnia Agata z Kościelnej. - Ale to one śmieją się ze mnie, że jeszcze nie mam męża, że pewnie coś ze mną nie tak. Według nich mąż musi być, nieważne jaki, byle był.

- Jak to po co mi mąż? A co ja kulawa czy zezowata jestem? Nic mi nie brakuje, to czego miałam go nie znaleźć - dziwi się Anna, 35 lat. - Jasne, że nie zawsze jest różowo, no ale nikomu nie jest lekko, a w dwójkę to zawsze raźniej i dzieciakiem ma się kto zająć.

Młodzi omijają "kodeks honorowy", który nakazywał nie zaczepiać kobiet na ulicach, szanować starszych sąsiadów.

- Gdy wracam wieczorem do domu i widzę facetów w kapturach i dresach, z którymi pewnie chodziłam do szkoły, boję się ich bardziej niż starych pijaczków, których znam od dziecka - mówi Gosia mieszkająca przy Piotra Skargi. - Starsi nic mi nie zrobią, tylko sobie pogadają. Starszych szanuję, bo wiem, że gdy wyjadę na wczasy, to mi przypilnują mieszkania, podleją kwiatki i nakarmią kota.

Na starówce jest "pogotowie sąsiedzkie". Auta i mieszkania "swoich" są bezpieczne.

- Tu złodzieje boją się kraść, ponieważ sąsiedzi mają oczy i uszy dookoła głowy. Nie, żeby tacy uczynni byli, chodzi raczej o to, żeby wiedzieć, co się u kogo dzieje - mówi Agnieszka. - Jak chłopak do mnie przychodzi to sąsiadka dokładnie wie, kiedy wyjdzie. Ma to swoje plusy. Jak wracam z wakacji, to mam cały raport, kto i kiedy pukał do moich drzwi.

Wścibstwo sąsiadów bywa uciążliwe. Trzeba pogodzić się z tym, że wiedzą o sobie wszystko, a czego nie są pewni to pewnie wymyślą i wyjaśnią po swojemu.

- Samochodu mi nie ukradli, ale ze złości cały gwoździami porysowali - skarży się Janusz, który teraz trzyma samochód na parkingu strzeżonym.

Śmietniki są przetrząsane starannie i systematycznie. Suchy chleb trzeba odłożyć dla sąsiada, który na działce ma kury albo świnie. Gazety (najlepsze są magazyny dla kobiet, bo grube i ciężkie) wiezie się do skupu makulatury. Puszek po piwie w śmietnikach nie ma, bo piwo w puszkach jest za drogie. Na starówce kontenery PCK na starą odzież stoją puste. Ci, którzy mają zbędny ciuch, dzielą się nim z sąsiadami. Stara kuchenka, szafa, krzesła - wszystko się komuś przyda.


***
W pierwszym kwartale 2005 roku opieka społeczna wydała mieszkańcom starówki 90 talonów na opał. 76 osób dostało dofinansowanie do czynszu. Z dopłat na zakup leków skorzystały 52 osoby. W sumie na zasiłki dla 2580 osób pomoc przeznaczyła prawie 43 tys. zł.

- 219 dzieci korzysta z darmowych obiadów - mówi Anna Pierzchała-Gładysz, kierownik Wydziału Świadczeń Miejskiego Centrum Pomocy Społecznej. - Na zasiłki stałe przeznaczyliśmy do tej pory ponad 60 tys. zł.

- Pod naszą opieką jest na starówce ponad 700 matek samotnie wychowujących dzieci i pełnych rodzin, w których nikt nie pracuje. Każdemu możemy ofiarować pomoc w wysokości 100-150 zł - mówi Ewa Szczepańczyk, kierownik Wydziału Pomocy Środowiskowej w Pabianicach. - W wyjątkowych sytuacjach, jak ciężka choroba dziecka lub dla ratowania życia, musimy znaleźć większe pieniądze.