- To był przypadek - skromnie opowiada nauczyciel wychowania fizycznego. - Miałem lekcję z klasą IV b. na zielonym boisku. Kątem oka widziałem tych trzech, gdy biegli przez teren szkoły. Mieli 16-17 lat. Byli ubrani w dżinsy i kurtki z kapturami na głowach.

Obcy koło szkoły są tutaj częstym widokiem. Wiele osób skraca sobie drogę, maszerując przez teren "dziewiątki". Nauczyciel wciąż prowadził lekcję, gdy jeden z uczniów krzyknął: "Ukradli plecak!".

- Wkurzyłem się! - opowiada nauczyciel. - Pomyślałem: nie pozwolę okradać moich uczniów. I pobiegłem za tamtymi trzema.

Wysportowany Owczarek szybko był za plecami uciekinierów. Miał ich parę metrów przed sobą. Ale gdy dobiegali do krzaków rosnących przy płocie, zawahał się.

- Przemknęła mi myśl, że ich jest trzech, a ja jeden - wspomina. - Przez moment się zawahałem.

Złodzieje nie znali terenu. Wysoki płot zaskoczył ich. Dwóm udało się przeskoczyć. Trzeci był wyraźnie zmęczony. W prawej ręce taszczył ukradzioną torbę.

- Już go prawie miałem - opowiada nauczyciel. - Wtedy rzucił to, co trzymał w ręce. Dałem za wygraną. To nie był plecak skradziony mojemu uczniowi. Gdy się schyliłem, by go podnieść, zobaczyłem, że to duża i ciężka damska torba.

Z odzyskanej torby bardzo się ucieszyła Barbara Błoch, współwłaścicielka restauracji Piemont. To ją okradli.

- Zawsze nosze w torbie więcej niż trzeba. Gdyby nie pan Marcin, poniosłabym ogromną stratę. Nie mówiąc o kłopotach z odtwarzaniem dokumentów - mówi. - Jestem mu bardzo wdzięczna.

Zanim Barbara Błoch straciła torbę, miała mnóstwo spraw do załatwienia. We wtorek przed południem wracała samochodem z fabryki żarówek Philips, gdzie zawiozła zamówione kanapki. Śpieszyła się. Na skrzyżowaniu ulic Partyzanckiej i św. Jana "złapało" ją czerwone światło na sygnalizatorze. Zatrzymała samochód. Myślała, co tego dnia ma jeszcze do zrobienia.

- Nie zauważyłam, gdy ci trzej podeszli do mojego auta - opowiada. - Usłyszałam brzęk tłuczonej szyby. Jakaś ręka sięgnęła po moją torbę. To stało się bardzo szybko…

Wyskoczyła z auta.

- Chciałam biec za nimi. Ale to nie miało sensu - dodaje. - Wróciłam i zjechałam na bok.

Dwaj kierowcy, którzy widzieli złodziei, także się zatrzymali. Jeden pobiegł za nimi. Drugi podał pani Barbarze swój telefon komórkowy. Zadzwoniła po policję.

- Radiowóz przyjechał szybko - opowiada poszkodowana. - Zaraz potem zjawił się Nauczyciel z moją torbą w ręce.

Od szczęśliwej restauratorki Marcin Owczarek dostał potok słów wdzięczności, złotą kartę rabatową do restauracji Piemont i zaproszenie na kolację.

- Nigdy nie byłem w Piemoncie, bo z nauczycielską pensją nie stać mnie na odwiedzanie takich miejsc - śmieje się dzielny nauczyciel.
Grażyna Grabowska
Wyimek:
- Nie pozwolę okradać moich uczniów! Wkurzyłem się i pobiegłem za złodziejami - mówi Owczarek

***
Marcin Owczarek ma 31 lat. Ukończył Technikum Elektryczne w Pabianicach i Uniwersytet Łódzki. 8 lat temu, zaraz po studiach, rozpoczął pracę w Szkole Podstawowej nr 9. Przed laty kierownikiem tej szkoły był jego dziadek, Czesław Owczarek. Żona nauczyciela, Aneta pracuje w sklepie. Mają 4-letniego synka.


***
Skrzyżowanie Partyzanckiej i św. Jana jest częstym miejscem polowań złodziei. W zeszłym roku przez trzy miesiące grasowali tam 18-letni Daniel K. i 19-letni Daniel M. Okradli cztery kobiety - kierowców aut. Wybijali boczne szyby i porywali torebki. Na głowach mieli kaptury.

W lutym ubiegłego roku policjanci schwytali czteroosobową bandę grasującą na skrzyżowaniu Nawrockiego i Grota-Roweckiego. Pomógł młody pabianiczanin, który wytropił złodziei. Sąd aresztował jednego przestępcę. Pozostali wyszli na wolność po wpłaceniu kaucji.