24-letni mężczyzna skonał na ulicy 20 Stycznia. Powód? Pijaństwo na zabój i uduszenie się wymiocinami.

Wszystko zaczęło się w piątek wieczorem. Dwunastu kolegów z pracy umówiło się na przedwigilijne spotkanie w Tawernie. Ryby obficie popijali wódką i piwem. Przed godziną 22.00 mocno już pijani wyszli przed Tawernę. Chwilę później jeden poczuł się bardzo źle. Obsługa lokalu wezwała pogotowie.

- Przyjechali bardzo szybko. Lekarz dał mu szklankę wody, żeby pijany zwymiotował. Ale chłopak tracił przytomność. Na oczach lekarzy umierał - opowiada świadek.

Według świadków, w karetce nie było aparatu do tracheotomii (udrażniania dróg oddechowych).

- Ci z karetki kazali nam dzwonić po drugą karetkę. Ale alarmowy numer pogotowia wciąż był zajęty - mówi kobieta z obsługi restauracji.

Kilka minut później młody człowiek nie dawał znaku życia. Lekarz stwierdził zgon i wezwał policję.

- Sekcja zwłok wykazała, że 24-latek udusił się treścią żołądkową - mówi nadkomisarz Sławomir Komorowski z pabianickiej komendy policji.

- Żyłby, gdyby załoga karetki pogotowia miała odpowiedni sprzęt - uważa świadek.

Na miejscu tragedii natychmiast pojawił się prokurator. Kazał zatrzymać 5 osób, które brały udział w pijaństwie. Koledzy zmarłego mieli w wydychanym powietrzu od jednego do trzech promili alkoholu. Po przesłuchaniu zostali zwolnieni do domów.

- Pili bardzo dużo, zwłaszcza ten, który się udusił - zeznał jeden ze świadków.


***
Co na to pogotowie
mówi doktor Andrzej Kleinert - kierownik pogotowia ratunkowego Falck:

- Karetka przyjechała bardzo szybko. Pacjent był zaintubowany, miał zrobione EKG, podjęto czynności ratujące życie. Uważam, że wszystko odbyło się właściwie. A zarzut o tracheotomię jest absurdalny. Tego zabiegu nie robi się w warunkach zdarzenia ulicznego. Uważam, że młodemu człowiekowi nie udzieliły pomocy osoby, które z rękami w kieszeniach stały nad nim i czekały na pogotowie.