Piątek, godzina 12.00, Sąd Okręgowy. Przed salą nr 11 kłębi się spory tłumek. Jest matka i siostra bestialsko zamordowanego 31-letniego Marcina Ch. Jest pobity przez zbrodniarzy Krzysztof B. On miał więcej szczęścia niż Marcin.
Z półgodzinnym spóźnieniem protokolantka wzywa na salę rozpraw. Będzie ogłoszony wyrok. Są sędziowie: Elżbieta Jaworska i Izabela Dercz. Jest prokurator Krzysztof Ankudowicz. W ławie obrońców siedzi tylko jeden mecenas – obrońca Michała P. To on starał się o łagodna karę - tylko 12 lat więzienia.
Zapada kompletna cisza. Wchodzą oskarżeni: Michał P. (lat 25), Zbigniew Sz. (lat 23) i Michał R. (lat 26). Na rękach i nogach mają kajdanki. Są ogoleni, ostrzyżeni, dobrze odżywieni. Rozglądają się po sali i uśmiechają do znajomych. Policjanci nie zdejmują im łańcuchów.
- Uznaję ich winnymi zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem – postanawia sędzia Dercz. - I skazuję Michała P. na karę 25 lat pozbawienia wolności, Michała R. i Zbigniewa Sz. na kary dożywotniego więzienia.
Twarz skazanego Michała P. gwałtownie czerwienieje. W oczach pojawiają się łzy. Zbigniew Sz. wzdryga się. Michał R. tępo patrzy w okno.
- Działali okrutnie z zamiarem pozbawienia życia pokrzywdzonego – czyta sędzia. – Świadczą o tym narzędzia, którymi się posługiwali: kij bejsbolowy, toporek, młotek, nóż.
To oni w marcu 2005 roku w barze Henryx na Bugaju rzucili się na Krzysztofa B. Bili go pięściami i kopali. Na głowie ofiary pękła butelka. Tak rozprawili się z nieznajomym, który miał czelność zagadnąć dziewczynę jednego z nich.
Lekarze stwierdzili, że pobity ma stłuczony mózg i krwiak śródczaszkowy.
Dwa dni później ci sami bandyci godzinami znęcali się nad 31-letnim Marcinem Ch. Okładali go kijem bejsbolowym, gumowym młotkiem (do naprawiania karoserii samochodów), toporkiem, nożem. Celowali w głowę. Ofiara miała połamane kości czaszki i podstawy czaszki, stłuczenia pnia mózgu. Konającego człowieka bestie woziły po mieście w bagażniku samochodu. Aż umrze.
„Zabijali go na raty” - w akcie oskarżenia napisze prokurator. I dodaje: „Maltretowali, dręczyli i zadawali cierpienia. On konał, a oni wozili go po mieście, bo chcieli nastraszyć”.
Dziś wiadomo już, że Marcin Ch. zginął bez powodu. Mordercy „polowali” na innego człowieka - Arkadiusza K. Chcieli pomścić zniewagę w barze przy Szpitalnej. Krążyli autem po osiedlu. Wieczorem zobaczyli kogoś podobnego do Arkadiusza. Dopadli go na skwerze między blokami. To był Marcin Ch. Napadnięty wzywał pomocy, ale przechodnie udawali, że nie słyszą.
Wpakowali Marcina do auta i wywieźli na Garncarską. Tam skatowali go. Potem pojechali na Piękną. I znów katowali. Konającego wrzucili do bagażnika. Na Warszawskiej zatrzymała ich policja. Za późno. Marcin skonał.
- Oskarżeni nie wyrazili słowa skruchy – zauważył sędzia. – Podczas procesu nie było u nich cienia refleksji nad dokonanym czynem. W ich mniemaniu, to oni są pokrzywdzeni.